sobota, 22 lutego 2014

Nowe hobby

Miałam już naprawdę wiele zajęć w czasie wolnym. Hobby i pasje na dłużej i na krócej. Słomiany zapał to jednak jedna z moich cech, niestety niezbyt chwalebna. Poza stałymi zainteresowaniami, które nie należą ani do najbardziej ambitnych ani do oryginalnych, jak na przykład oglądanie filmów lub czytanie książek, od zawsze ciągnęło mnie w stronę robótek ręcznych i wszelkiego rodzaju DIY. Od dziecka malowałam, modelowałam z plasteliny, modeliny, masy solnej, szyłam ubranka dla barbie, etc. W sumie do teraz handmade sprawia mi mnóstwo frajdy ;). W liceum miałam przygodę z własnoręcznym tworzeniem biżuterii, później bawiłam się trochę w decoupage. Stali Czytelnicy pewnie wiedzą, że też haftuję z mniejszym i większym zacięciem.

Ostatnio do wachlarzu moich zainteresowań dorzuciłam szycie na maszynie ;). Wyszłam z założenia, że przeznaczone mi jest wysokie krawiectwo :P, jednak po uszyciu pierwszej spódniczki stwierdzam, że raczej nad haute couture przełożę sztukę użytkową ;). Bo przed stworzeniem spódniczki, w celach wprawienia się w obsługę leciwego Łucznika wyszły spod igły maszyny: siatka na zakupy, trzy poszewki na poduszki, cztery podkładki na stół i poduszeczka do igieł. Projekty te były mało pracochłonne, doskonale się udały i niewielkim kosztem mogłam stworzyć coś, co cieszy oko i poniekąd napawa dumą ;). Za to moja pierwsza sztuka odzieży wymagała i więcej pracy, i więcej wysiłku, i pomimo tego, że wyszło (jak na pierwszy raz ) znakomicie, moje żądne doskonałości oko widzi wszelkie niedociągnięcia ;). Wynikają one z braku doświadczenia, braku wiedzy i umiejętności. Nie zraziłam się jednak do maszyny do szycia (ba! nawet dalej planuję zakup nowego i w pełni sprawnego egzemplarza), a w głowie mam kilka nowych pomysłów do zrealizowania. Póki co znów skupię się na elementach użytkowych, bo raczej z "produkcją" odzieży wstrzymam się, aż do posiadania nowszego sprzętu, który obsłuży więcej niż ścieg prosty ;).


środa, 19 lutego 2014

Szybka wycieczka - Wrocław

W ubiegły piątek zdobyłam się na spontaniczny wypad do Wrocławia. O tyle było to niejako osiągnięcie, że rozkładająca mnie choroba wskazywała na konieczność pozostania w łóżku, jednak nie dałam się i pojechałam :). I była to zaiste wycieczka ekspresowa, trwała bowiem nawet nie cały dzień - we Wrocławiu byłam od 9 do 15. 

Niewiele mogłam przez ten czas zobaczyć, bo też moim głównym celem nie było zwiedzanie. W szybkim tempie obeszłam urokliwy za dnia (wyobrażam sobie, że jeszcze lepszy w nocy) Stary Rynek i część Starówki; zjadłam przepysznego muffina o smaku kinder bueno w Muffiniarni; spotkałam przystojnego i znanego pirata w Galerii Dominikańskiej. Widziałam Ratusz w pełni i w miniaturze, a także zachwycałam się krasnoludkami rozsianymi po całym mieście (takie szczegóły, a budują klimat - swoiste genius loci ;) ). Pogłaskałam na szczęście niedźwiadka po języku i miałam szczęście podróżować ekspresem w drodze powrotnej, podczas której dostałam niespodziankę od WARSu - jabłko kontrolowane ;). Mini-foto-relacja poniżej:


Czego mogę żałować? Stanu zdrowia i nieprzyjemnej, wietrznej pogody podczas pobytu, która przy moim samopoczuciu nie ułatwiała spaceru po mieście. I tego, że pociągi w standardzie ekspresu (notabene standard, który na zachodzie Europy utrzymuje często nawet kolej podmiejska) nie wożą pasażerów po całej Polsce na wszystkich dłuższych trasach... 

Ale co tam żale i marudzenie :P. Było fajne, a ja jako dyplomowana turystka uwielbiam nawet takie małe i takie ekspresowe wycieczki do miejsc mniej i bardziej znanych.
Wroclove - see you next time! xoxo

poniedziałek, 17 lutego 2014

Keep calm and ...

Źródło: klik

Jak można się domyślać moja edukacja póki co się zakończyła. Mgr inż. melduje się na bezrobociu, choć urzędu pracy jeszcze nie odwiedziłam ;). Obrona z ubiegłego tygodnia była bardzo stresująca, nie był to taki pryszcz jak w przypadku magisterki. Stres porównuję z emocjami targającymi mną przy zdawaniu prawa jazdy, więc po raz drugi w życiu naprawdę się denerwowałam, że coś pójdzie nie tak. Na szczęście w przeciwieństwie do prawka mojego nowego tytułu zawodowego nie musiałam bronić trzykrotnie ;)

Na koniec sprostowanie, że nie czuję się teraz jak znawca wszelkiej techniki i bogini politechniki (której swoją drogą żeby była jasność nie skończyłam :P). Czuję się bardziej jak ten rosyjski inżynier:


;)

sobota, 8 lutego 2014

IKEA

Byłam dziś na małych zakupach w królestwie i świątyni desingu, estetyki i użyteczności - IKEA. Jestem WIELKĄ fanką tego sklepu i produktów, choć wiadomo, że krążą różne opinie o jakości i wyglądzie oferowanych towarów. Nie można im jednak odmówić, że prezentują głównie wspaniały i bardzo popularny skandynawski desing, a do tego w większości są wyjątkowo przemyślane i użyteczne. Do tego całkiem sporo z nich ma naprawdę atrakcyjne ceny :D. Pomimo tego ostatniego plusa z każdym krokiem wzdłuż "trasy zwiedzania" sklepu miałam coraz smutniejszą minę, że nie mogę wpakować do koszyka wszystkiego, co wpadła mi w oko :(. Smuteczek ustępował co jakiś czas tylko cichym okrzykom i westchnieniom na widok cudownych aranżacji wprost do zamieszkania ;).

A było na co popatrzeć! Uwielbiam ich w całości umeblowane pokazowe mieszkania, np. takie o wielkości 55 i 35 m2 - te akurat zapamiętałam, ale chyba było ich więcej. Naprawdę fajne aranżacje niewielkich przestrzeni, z wyczuciem i smakiem.

Uwielbiam też ich kuchnie - wręcz ma się ochotę przysiąść na kawę i ciacho lub nawet stanąć za kuchenką i coś ugotować :D (a to nietypowe dla mnie uczucie ;) ).

Nie lubię jedynie tego wielkiego tłoku, jaki w sklepie panuje podczas weekendów, ale sama sobie jestem winna, że wybrałam się na shopping w sobotę. A tam tłumy w sklepie, kolejki do restauracji i sklepiku, do baru z zapiekankami za 4 zł także (co mnie nie zniechęciło i swoją porcję wszamałam ;) ). Po odstaniu swojego przy kasie udało mi się także zrealizować zamierzone zakupy, a nawet ciut więcej :). Niestety nie mogę się póki co pochwalić, bo część z rzeczy zrobiłam z myślą o osobach, które czytają bloga i nie chciałabym zepsuć im niespodzianki ;).

źródło: klik

wtorek, 4 lutego 2014

Liebster Award #2

Przepadłam jak kamień w wodę, ale tym razem nie z mojej winy. Padł internet - miało być lepiej, miało być szybciej, a od piątku w ogóle połączenia z siecią nie miałam. Niestety dostawca niezbyt się spieszył z przywróceniem usługi, ale to już mógłby być osobny temat do opowiadań. W każdym razie nikt nie kierował się w sprawie mojego internetu ani sercem, ani rozumem...

Wracając jednak do rozpoczętej ostatnio zabawy, Liebster Award, znów muszę nagiąć jej zasady (dla zainteresowanych - opisałam je w poprzednim poście). Zamiast 11-stu blogów wyłoniłam pięć, a i tak miałam pewien problem, kogo nominować, ponieważ obserwuję głównie bardzo popularne blogi, a cała zabawa jest skierowana do tych o troszkę mniejszej liczbie obserwatorów (i dobrze :P). Mam jednak 11 pytań do autorów następujących blogów:

Może niektóre Autorki skłonię do spłodzenia długo oczekiwanego przeze mnie nowego posta ;).
Ps. Szkoda, że moja Siostra nie prowadzi bloga :P

A oto i pytania:

1. Masz jakieś hobby? Coś poza blogowaniem oczywiście ;). Czyli innymi słowy: co lubisz robić w wolnym czasie i dlaczego?

2. Ostatnio obejrzany film, dobry i godny polecenia to ...?

3. Jakie jest wymarzone miejsce, które chciałabyś odwiedzić?

4. Jeśli mogłabyś się przenieść w czasie to do jakiej epoki/lat i dlaczego?

5. Jak silna jest Twoja silna wola?

6. Jaka jest Twoja ulubiona marka kosmetyków?

7. Twoje danie popisowe to ...?

8. Masz jakiś sprawdzony sposób jak sobie radzić ze stresem, złością lub gniewem?

9. Określ w kilku słowach swój styl (obojętnie czy życia, czy ubierania, lub jedno i drugie ;) )

10. Góry czy morze?

11. Cytat/myśl/sentencja, którymi się często kierujesz?

Zapraszam do zabawy! :)

Mi osobiście poniekąd przypomina się uzupełnianie i prowadzenie pamiętnika w szkole podstawowej, ale to takie miłe wspomnienie i fajnie, że z tego nie wyrośliśmy ;).