Wczoraj się trochę rozpieszczałam, ale w wakacje postanowiłam wytrenować nowe zwyczaje pielęgnacyjne, tak aby weszły mi w nawyk. Jak to normalnie, raz jest z tym lepiej, raz gorzej, ale ogólnie rzecz biorąc nowy nawyk się przyjął i podobnie jak we wcześniejsze tygodnie wieczorną pielęgnację poszerzyłam o peeling i maseczkę. Peeling robię tak 2-3 razy w tygodniu, jednak do maseczki jestem za leniwa - tym bardziej, że jeśli idę pod prysznic o 2 w nocy (jak dziś na przykład) ciężko się zmobilizować o tej porze, by odczekiwać kolejne 10-15 min przedłużając pielęgnację. Wolę taka rozgrzana po kąpieli wskoczyć do łóżka, niż czekać aż maska zacznie robić swoje ;).
Tak czy owak, raz na tydzień maska musi być! I już miałam pisać jakie to cudowne efekty przynosi, gdyby nie to, że moja twarz - przekora postanowiła się "popisać" dając wysyp różnych nieciekawych elementów, którym nawet maska nie pomoże... (Chyba, że taka z Krzyku... Noszona cały dzień... :P)
W każdym razie moja nieszczęsna cera utwierdziła mnie w przekonaniu, że będę słabym recenzentem kosmetyków do twarzy, bo jeszcze chyba nie znalazłam żadnego, którego działanie odmieniłoby moje oblicze jak Photoshop. Choć nie czarujmy się... tylko Photoshop może odmienić jak Photoshop ;). Choć może nie jest tak do końca, bo przecież widzę osobniki na co dzień, przy których zżera mnie totalna zazdrość o ich cerę. No ale co zrobić - już dawno się przekonałam, że sprawiedliwość to nie jest mocna strona świata, w którym żyjemy.
Ale suma summarum rytuał z maseczką jeśli nie pomoże, to na pewno nie zaszkodzi ;). Tak więc będę nadal serwować sobie te przyjemne momenty raz na tydzień, a może i częściej. Dziś w Douglasie kupiłam jedną z moich ulubionych maseczek z glinką i minerałami z Morza Martwego, ale już planuję inny zakup - Tołpa Strefa T (również z glinką, a do tego z ekstraktem z papai). Tyle o zakupach, bo tym razem miałam pod ręką jeszcze coś innego, choć też z gliną (jakby to inaczej jeśli szukamy oczyszczenia) - maseczka firmy Montagne Jeunesse Sauna Maque. Najmocniejszy efekt grzewczy odczułam przy nakładaniu, później jeśli był to minimalny. Ale moje odczucia mogą być przekłamane, bo wczoraj dodatkowo zafundowałam sobie gorącą kąpiel i w ogóle było mi strasznie gorąco, więc jakaś rozgrzewająca maseczka na twarzy nie robiła różnicy :P
Ale wcześniej był peeling. To jeden z moich ulubionych "zdzieraków" - morelowy z Yves Rocher. Mała tubka, ale starcza na wiele użyć. Może kiedyś pojawi się jeszcze recenzja, dziś tylko anonsuje, że takowy można polecić. Recenzję chciałabym zestawić z recenzją czarnego mydła (Savon Noir) - jednego i drugiego skutek na twarzy jest bardzo podobny, choć produkty i ich zasada działania są zupełnie inne. Niestety czarnego mydła pozbyłam się szybciej niż przypuszczałam, powędrował bowiem w inne ręce, ale niech im służy (:* dla mojej Sis.)! ;)
Na zakończenie, jako dawkę dodatkowej przyjemności dla ducha, zaserwowałam sobie komedię bardzo romantyczną - Notthing Hill. Chyba tego filmu nie muszę przedstawiać? Dziś z kolei inny klasyk - Leon Zawodowiec, tu aż uroniłam łezkę, ale byłam przygotowana - nie widziałam przecież Leona po raz pierwszy :).
Trzymajcie się w kolejnym tygodniu! :)))