sobota, 23 sierpnia 2025
Dziennik Wieloletni
niedziela, 3 sierpnia 2025
Mój drogi pamiętniczku!
To dla mnie zabawne, ale tak można traktować to miejsce w świeci. Mam tak nudny weekend, że zrobiłam porządek z szablonem i kolorami. Nie jest on wyjątkowo stylowy, ale taka prostota lepiej koreluje ze mną.
Jakieś parę postów wcześniej pisałam właśnie o stylu i modzie. Ot, takie moje luźne przemyślenia. Odkąd schudłam (tak... dalej walczę ze swoją dietą, z jakimiś tam sukcesami 🎉) udaje mi się przyłożyć większą wagę do tego, jak wyglądam, co sprawia też, że lepiej się czuję. I być może to bardzo płaskie podejście, jestem ofiarą systemu patriarchalnego, etc. ale naprawdę lepiej się czuję. Swoje outfity zapisuję na pintereście, żeby mieć pod ręką inspirację do tego, co się sprawdza. Łatwiej kopiować siebie ze swojej szafy niż innych. Szczególnie rano, na pół godziny przed wyjściem 😉.
niedziela, 13 lipca 2025
Naprawiaj, nie wyrzucaj!
Tytuł zupełnie nieprzypadkowy. Rzekłabym nawet - symboliczny. I taki, który natchnął mnie do innego kroku niż planowałam.
A zaczęło się od tego, że próbując odświeżyć CV zupełnie nie współpracował ze mną mój laptop. Leciwy - to fakt - ale w swoich świetlanych czasach bardzo porządny. Ostatnio miał jednak już problem z uruchomieniem się, potem użycie przeglądarki internetowej było dla niego zbyt wielkim wyzwaniem. Dziwię się, bo z moją impulsywnością, tylko siatka w oknie uratowała go przed wyrzuceniem z III piętra po nieudanej próbie napisania emaila. Serio.
Planowałam zakup nowego, a że coś tam grywam gry (tak mówię, ale realnie nie grałam od 2 lat, albo dłużej jeżeli The Sims nie uważamy za grę, a marny substytut życia dla samotnych 30-stolatek 😂) moje wymagania, prawie wręcz standardowo, były dość wygórowane odnośnie do parametrów i konfiguracji nowego sprzętu. Rozważałam zakup do 4 może 5 tysięcy, na raty, bo kto by się ograniczał 😉.
Ale jak to w życiu bywa okoliczności spowodowały, że musiałam przemyśleć decyzję i nie kupować sprzętu, na który aktualnie mnie nie stać. Natomiast przypomniałam sobie różne rozmowy prowadzone o rzeczonym laptopie i rady, które usłyszałam typu "teraz robią taki sprzęt", "nic tylko wymienić", "niestety, to straszne, ale tak jest" oraz jedna - okazała się cenna - "trzeba wymienić dysk". Skoro na wymianę nie mogę sobie pozwolić postanowiłam, że coś zrobię w tej sytuacji i skupię się na informacji o potrzebie wymiany dysku. Wybrałam serwis blisko domu i zaniosłam laptopa, dalej z przekonaniem, że już więcej nie kupię Lenovo oraz że pewnie i tak nic się nie da zrobić.
Jakie miałam pozytywne zaskoczenie, że to naprawdę okazał się być dysk twardy! Wymiana, zakup nowego, reinstalacja oraz dodatkowe czyszczenie kosztowało mnie 800 zł. Osiemset, a nie trzy tysiące osiemset lub więcej! Borze szumiący, jaka ja jestem szczęśliwa. Tym bardziej, że po odbiorze, jak go przyniosłam do domu i uruchomiłam, aż z radości i ekscytacji zadzwoniłam do mamy. Uruchomił się w 15 sek.? Nawet nie, nawet nie zauważyłam kiedy. Normalnie mam nowego laptopa, na którym z resztą teraz piszę, bo postów nie lubię i nie będę pisać ze smartfona.
No dobrze, to teraz dlaczego historia naprawy laptopa może być symboliczna? Bo ja lubię nowe. Związaną z nowym ekscytację i - chyba przede wszystkim - nadzieję, że będzie lepiej, że się zmieni. Już jak można się domyśleć odbiegam od sprzętu. Po parę razy startowałam z nowym kontem na IG, a to blogiem, a to jakąś inną platformą (ostatnio Mastodon) - wszystko po to, że wierzyłam, że jak nowe to na pewno będę korzystać, pisać, publikować, etc. Życie weryfikuje, blogerką ani instagramerką nie zostanę, brakuje mi tylko życiowego, nie pudrowanego contentu w sieci. Bo nawet jak jest, to jest ubrany w strasznie mądre ramy, socjologii, psychologii, lub - nawet nie wiem jak to nazwać - ale nawet najbardziej deinfluencyjny jest i tak pod publikę.
A ja czasami czuję potrzebę napisania czegoś w eter - czegoś co może zostać przeczytane, zobaczone przez kogoś zupełnie mi obcego, ale najczęściej nie jest. W każdym wypadku jest o mnie i dla mnie.
A skoro naprawiłam laptopa to pomyślałam, że naprawię także mojego starego bloga. Od tamtej pory założyłam z dwa różne konta na IG, Mastodonta, kolejnego bloga... Ale na dobrą sprawę: jak cofam się do mojego pisania na studiach "Świata według Goszy" to o rany - to nadal ja. To czemu by nie powrócić do tego miejsca?
Przeniosłam swoje posty z Wegoszki tutaj, pewnie z czasem odświeżę wygląd, bo akurat z takiej jak tu stylistyki wyrosłam 😂.
Tytułowe postanowienie mam nadzieję, że zostanie ze mną na dłużej. Jest dobre.
wtorek, 8 kwietnia 2025
Gosza i dieta - to nie może się udać!
poniedziałek, 7 kwietnia 2025
Więc jak to z tym rozczarowaniem?
![]() |
Zdj. Empik |
![]() |
Zdj. Empik |
![]() |
Zdj. Antykwariat.pl |
![]() |
Zdj. Czytam.pl |
sobota, 5 kwietnia 2025
Americano!
![]() |
zdj.: Allegro |
![]() |
Dwa oblicza Kalifornii |
środa, 2 kwietnia 2025
American Dream!
Dziś obudziłam się z dość przyjemnego, nawet wzruszającego snu, o podróży do Stanów Zjednoczonych. Taki dosłownie american dream. A jak się obudziłam i podsumowałam ten sen oraz dzień, który właśnie powoli mija, uświadomiłam sobie, że mija rok od startu mojej wycieczki życia - do Kalifornii, do Ameryki.
Pokolenie millennialsów ma to coś, że czujemy w sobie ogromną słabość do Stanów. Nie jestem wyjątkiem, raczej wyjątkami są ci, którzy tego uczucia nie podzielają. Ale głównie w moich kręgach USA jawią się jako kraj wymarzony do życia, do zobaczenia, do podróżowania, do spróbowania. Całkowicie się z tym zgadzam. To chyba sprawka słodkich lat 90., ale myślę, że socjologowie lepiej by się o tym wypowiedzieli.
Zostałam kiedyś zapytana, gdzie chciałabym pojechać tak najbardziej? Zostałam także poproszona o szybką odpowiedź i jakoś tak wyszło, że podałam wówczas w odpowiedzi Arubę. Do dziś nawet nie do końca wiem gdzie leży Aruba lub z czego słynie szczególnie (myślałam, że z plaży ze świnkami, ale to okazały się być Bahamy). To pytanie zostało ze mną jakiś czas i długo - świadomie i mniej świadomie - rozmyślałam, że gdzie tak naprawdę chciałabym pojechać. Ale tak naprawdę, naprawdę. Okazało się, że tylko jeden kierunek porusza mnie tak dogłębnie. I są to Stany Zjednoczone.
Magia kina, sława amerykańskiego snu i Kanion Kolorado to powody stojące za tym wewnętrznym azymutem na Zachód. I stało się, że rok temu o tej porze (plus minus, bo nie jestem dobra w matematykę zmian stref czasowych) stawiałam swoją stopę na amerykańskiej ziemi. Ostatecznie nigdzie nie opisałam swoich wrażeń, nie zrobiłam pamiątkowego albumu ze zdjęciami (zawsze po podróżach mam w planach btw), ale po roku przyszedł czas uporządkować trochę myśli. Jak zwykle - dla siebie samej.
Mówię o tym jak o podróży życia, choć znaleźli by się i tacy, którzy użycie słowa podróż w tym wypadku by wyśmiali. Może i na słowo podróż to nie zasługuje, bo była to najprostsza wycieczka zorganizowana wykupiona w Rainbow. Zarezerwowana pół roku wcześniej jako mój własny prezent na przełomowy dla mnie rok - 35. rok życia, a wyjazd planowany w bliskich okolicach urodzin. A bo te 35 miało być przełomowe, wyszło inaczej i bardziej przełomowy jest obecny rok, ale nie o tym jest akurat ten dzisiejszy post 😉.
Wycieczka California Dreams zahaczająca o 3 stany: tytułową Kalifornię, Nevadę i Arizonę. Borze szumiący, wzruszam się teraz na samo wspomnienie tych wszystkich przeżyć, widoków, doświadczeń, które to wniosło w moje życie. Ogrom miast, monumentalizm przyrody i widoków, oraz nadzieja na rozczarowanie. Zabawne, prawda? Zawierałam to na pocztówkach z podróży - że liczyłam bardzo na to, że się rozczaruję, bo wtedy nie będę już marzyć o podróżach za ocean. I co? Niestety - wiadomo - nie wyszło do końca.
Nie rozczarowało mnie nic, może oprócz tego, że nastawiłam się wręcz na apokalipsę bezdomnych, a jakoś się pochowali i nie uderzyło to we mnie tak, jak wcześniej oglądane dzielnice bezdomnych na YT. Totalnie wszystko wyglądało tak, jak sobie wyobrażałam Ameryką, jak widziałam na filmach, serialach i programach. Skrzynki na listy jak z Forresta Gumpa, plaże jak z Słonecznego Patrolu, wykłócające się Afroamerykanki jak z Hardkorowego Lombardu. Do tego ta przestrzeń... ogrom przestrzeni. Proste drogi pomiędzy niczym, widok horyzontu tak odległy, że mam wrażenie niespotykany nigdzie indziej. Oraz majestat przyrody, nieporównywalny z niczym innym. Przyroda też, to coś, co poruszyło mnie najmocniej. Jeżeli wrócę do Stanów, bo - uważaj o czym marzysz - rozczarowanie przyszło do mnie, choć później, to na wycieczkę po parkach narodowych. Mam już upatrzoną 😎.
W dniu takich wspomnień jak dzisiaj, nie mogłabym nie oddać akapitu mojemu na tą chwilę ukochanemu miastu na Ziemi. To była miłość od pierwszego wejrzenia, to jest moje miejsce na ziemi dla jakieś wersji mojego wcielenia, to zachwyt, wzruszenie, podziw, ekscytacja. To San Francisco 💖. Wjechaliśmy do miasta przez most Golden Gate i to wspomnienie, przy akompaniamencie Scota McKenzie (pilotka miała wyczucie) do teraz wywołuje u mnie ciarki i gotowość do popłakania się od razu. To wzruszenie towarzyszyło mi wtedy, tam na miejscu, jak i teraz, jak przy prawie każdym wspomnieniu tego konkretnego momentu. Nawet nie wiem z czego to wynika, ale chyba z tego niesamowitego, niepojętego szczęścia, że ja, taka sobie Gosia-Jakaś, mogłam na własne oczy to wszystko zobaczyć, być tam, i jechać przez Golden Gate, który dodatkowo nie skrył się za mgłą, słuchając jakże epickich nut If you're going to San Fran-cisco... Kocham San Franciso. Nie znam go przecież, byłam tam raptem dobę, ale je kocham i zawsze będę kochać.
Wzruszałam się podczas tej wycieczki jeszcze parę razy, ale nic nie działa do teraz na mnie tak, jak połączenie tego wspomnienia, widoku i tej piosenki. Ale oprócz, totalnie nie mogę zapomnieć o locie helikopterem i Kanionie Kolorado, choć to co widziałam to dosłownie mikro-wycinek. Dolina Śmierci, zaskakująca zmienność pogody, porywisty wiatr, burza piaskowa, a parę godzin i parędziesiąt kilometrów dalej burza śnieżna - to zostanie z człowiekiem na zawsze. Wyjątkowo czyste Las Vegas, co po takim ruchliwym mieście grzechu bym się nie spodziewała...
Och! Chyba wrócę jeszcze do zachwytów, bo mam ich w głowie jeszcze kilka. A potem czas na rozczarowanie, które przyszło.
wtorek, 1 kwietnia 2025
Do trzech razy sztuka!
To właściwie mój trzeci blog i zapewne ostatni. Powinnam się nauczyć, że mój słomiany zapał wystarcza maks. na pół roku (zawodowo na 2 lata), ale za każdym razem - niczym Kapitan Marvel za człowieczego dzieciństwa - podnoszę się i wierzę, że tym razem wytrwam i tym razem zmiana jest na zawsze.
Nic nie jest na zawsze.
Ale... jeśli wracam do moich blogów lub kont w SM za zdziwieniem odrywam ile rzeczy przeżyłam, doświadczyłam, lubiłam, robiłam, próbowałam, poznawałam. Nieodmiennie jestem w szoku wracając do tych zapisków. Takim pozytywnym szoku.
Ta zasada nie ma zastosowania, jeśli wracam do swoich prywatnych notatek i pamiętników, bo pisanie, szczególnie odręczne, od zawsze miało dla mnie charakter terapeutyczny. Jednak z ciemnych stron zeszytów i kalendarzy wieje grozą, depresją i nudnym mono-tematyzmem 💔.
A w życiu jest jednak coś po środku. I chyba chcę teraz dać upust sobie i temu, co nie jest tylko kolorowe. Jak dobrze pamiętam moje blogi porzucałam wtedy, kiedy coś mnie na dłużej przybijało lub deorganizowało życie. A miałam to przekonanie, że w intrenecie to tylko optymistycznie trzeba lub wcale. A to co się działo u mnie to nie były wielkie dramaty. Bo w sumie moje życie jest takie przeciętne jak - podejrzewam - milionów osób. Obywa się nawet bez takich prawdziwych dramatów, którzy ludzie dookoła, nawet z grona najbliższych znajomych, przeżywają. Więc chyba w dużej mierze jestem szczęściarą. Lub nudziarą 😅. Prędzej to drugie.
Tak więc - tak sobie wymyśliłam, że trzeci raz podchodzę do bloga i pisania do poduszki (najczęściej piszę wieczorami). Po to, żeby - jak już to porzucę kolejny raz - móc powspominać żyćko już nie nastolatki czy studentki, a takie jakie prowadzę jako 36letnia singielka. Pracująca w dużej firmie, kadra zarządzająca średniego szczebla, samodzielna, z kotem (a jakże! 🙈). Identyfikująca się jako weganka - choć prawda nie jest jak zwykle zero-jedynkowa: 80% vegan + 20% vegetarian 💁.
Na razie tyle o mnie. Będzie więcej - także po to, że sama chcę coś podsumować 😇.