poniedziałek, 15 września 2025

Nigdy nie mów nigdy!

Niby utarty frazes i niby można myśleć, że nas to nie dotyczy. Przynajmniej ja tak myślałam, a życie skutecznie udowadnia mi, że można między bajki włożyć zarzekanie się pod tytułem: "nigdy nie zrobię tego, albo tamtego". Jeżeli jedynym, co pewne jest w życiu, to zmiana, to można uznać, że zmiana zdania jest jedną z najbardziej popularnych i autonomicznych. 


Żeby nie być tak tajemniczą - podkreślałam z całą mocą i darem przekonywania, jaki posiadam, że kredytu na mieszkanie nie wezmę. Że chcę być współczesnym nomadem i na wzór zachodnioeuropejski mieszkanie wynajmować. Można przyznać, że nawet irytowała mnie ta narracja, że my w Polsce to musimy mieć coś swojego. Chciałam być inna, bardziej niezależna, bardziej elastyczna. Chciałam być także bezpieczna. Kredyt na mieszkanie jawi mi się (nadal zresztą) jako olbrzymie zobowiązanie dla jednej osoby. Powtarzałam, że nie zdecyduje się sama na zakup (kredyt w domyśle), bo psychicznie odbije się to na mnie: nie będę mogła zmienić pracy, będę jeszcze większym niewolnikiem ekonomicznym niż jestem. Będę stale żyć w obawie finansowej.


Jednakże - jak to w życiu - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. (Wiem, kolejny frazes.) Nawet powiem więcej, może i dalej tkwiłabym w swoich zuchwałym przekonaniu, gdyby nie okoliczności, które mnie zmusiły do zrewidowania podejścia. Zmusiły mnie do podejścia bój się i rób. 


Uwierzcie bądź nie, ale zdecydowałam się na zakup mieszkania i wzięcie kredytu sama. Kończąc jedną, zaczynając inna ścieżkę kariery. Nie wiem, co będzie dalej, podejrzewam nawet, że nie przemyślałam wszystkiego tak naprawdę solidnie. Choć ilość wypadających mi włosów z głowy w ostatnim czasie, świadczy,  że tego myślenia i tak było sporo... Mam wrażenie, że mnie na to nie stać, jeszcze z moim podejściem wszystko, wszędzie, naraz i chęciami na dom jak z bajki. Wydam na tą przygodę i niepewność całe oszczędności życia, a i tak późno zaczęłam je gromadzić i i tak niewiele tego jest. Więc może ostatecznie nie szkoda?


Chciałam wynajmować, ale pragmatyzm, żeby nie płacić komuś za coś tylko tak, po prostu, pokonał nawet moje solidne przekonania. Okrutny rynek wynajmu, gdzie spłacamy czyjeś kredyty czynszem najmu, aż każe przy zdolności kredytowej pomyśleć o zwróceniu się ku nieruchomości własnościowej. Nie mam dodatkowo tego komfortu, że mój pracodawca pokrywa koszty mojego utrzymania poza miejscem zameldowania - mieszkania służbowego brak. Brak opcji oferty na wynajem "spod lady" z naprawdę godziwą stawką naturalnie skierował mnie na kierunek samodzielnego zakupu. 


Chcę wierzyć, że będzie dobrze i fajnie. Chcę wierzyć, że mi się ułoży. Sporo mi się nie układa, więc może tym jednym się odbiję?

Mieszkanie na razie wstępnie klepnięte, czekamy za decyzjami bankowymi. Śmieszy mnie troszeczkę, że choć wybór padł na ofertę z rozsądku (z nutą przeczucia, ale jednak z rozsądku), to nadal pozostając obserwatorką świeżych ofert - nic mi się nie podoba. Śmieszy mnie także, że choć do niedawna peany i ochy i achy opowiadałam o moim wynajmowanym lokum, to teraz myślę o nim takie meh. 😅 moje lepsze. I może to jest ta magia posiadania i własności?


Zdjęcie moje, ale nie powiązane ;)

Mam jeszcze kilka swoich przykładów, że nigdy nie mów nigdy i zbliżonego nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, ale o tym innym razem 😇. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz