Hej!
Długo nic nie pisałam, ale cały tydzień miałam zawalony ambitnymi działaniami, więc wolny czas albo przeznaczałam na sen albo na totalne odmóżdżenie się ;). Jako, że pisanie posta wymaga trochę więcej uwagi i zaangażowania, pozostawała mi inna rozrywka: oglądanie seriali lub "popykanie" w różne gry.
Chciałam jednak napisać Wam o pewnym produkcie, który miałam okazję wykończyć. To na tyle niesamowite, bowiem do tej pory nie udało mi się skończyć jakiegokolwiek produktu do ust. A o takim będzie mowa.
Mój sztyft z The Body Shop z linii Hemp dostałam w prezencie od Siostry. Oczywiście dziękuję w tym miejscu jeszcze raz - publicznie, tym bardziej, że służył mi aż do końca, a z jego działania byłam zadowolona. Używanie kosmetyków TBS jest dla mnie zawsze wielką frajdą - nie mam do ich sklepu dostępu - w Poznaniu, a tym bardziej w Słupsku, nie ma żadnego punktu sprzedaży. Okazjonalnie zestawy lub same masła do ciała (które swoją drogą baaaardzo lubię) widziałam, że można kupić w Douglasie. Cena jednak nie jest dla mnie zbyt atrakcyjna, więc niestety tylko przechodzę obok i czekam ewentualnie na kolejne prezenty tego typu ;).
Ale wracając do tematu - sztyft ochronny do ust, z linii Hemp w oryginale wygląda tak:
Mój niestety po ładnym pół roku używania nie wygląda tak "wyraźnie", do tego stracił etykietę:
Jest przeznaczony dla skóry suchej do ekstremalnie wysuszonej. Polecany dla mających często suche, spierzchnięte usta. Zawiera olej z nasion konopi (hemp). Według Body Shop'u olej z nasion konopi ma niezwykle wysokie stężenie kwasów tłuszczowych, które pomagają naprawić barierę wilgoci skóry, by była gładka i elastyczna.
U mnie się sprawdził, choć nie narzekam na silnie wysuszone usta. Jednak każdorazowo przed wyjściem używałam go jako ochronnego balsamu i sprawdził się w tej roli doskonale. Szczególnie ceniłam sobie użycie jeszcze w mieszkaniu, kiedy był ciepły, a przez to miękki i łatwo się rozprowadzał. Jako, że cały czas trzymałam go w kieszeniach kurtek, użycie go na "wolnym powietrzu" było mniej przyjemne przez to, że stawał się twardy i tak szybko nie pokrywał ust.
Nie miał silnego, konkretnego "smaku", ani zapachu, choć dało się wyczuć taką ziołową nutę ;). Żartowałam, że poprawia humor - nie trzeba palić jointów, wystarczy mieć ziołowy sztyft do ust :D.
W jego przypadku niesamowite jest również to, że mi nie zaginął ;). W dodatku biorąc pod uwagę, że często się przeprowadzał z kurtki do kurtki udało mi się go nie zgubić, nie zapomnieć, nie odłożyć i kolejne "nie".
Teraz tylko mam problem, bo szukam godnego następcy do kieszeni...
Hmmm.... coś polecacie? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz