niedziela, 11 listopada 2012

Piątkoniedziela czy zaburzenia rytmu dobowego ;)

Weekend ogólnie ma to do siebie, że zlatuje szybko. Ledwie w piątek kończymy zajęcia, a jakimś cudem już mamy niedzielne popołudnie i nachodzą nas przykre myśli o jutrzejszym poniedziałku. I choć przyzwyczaiłam się do ekspresowego tempa, w jakim mijają dni wolne, ten weekend był wyjątkowy i minął ekspresowo.

W piątek miałam zajęcia do 18.15, a już o 22 siedziałam w Multikinie - czekała mnie kolejna noc z Władcą Pierścieni. Piszę kolejna, bowiem lekko ponad dwa miesiące temu byłam na tym wydarzeniu (link). Nie przypuszczałam, że powtórka będzie możliwa tak szybko i choć miałam obawy, że przedobrzę z dawkowaniem sobie tego filmu, to nic z tego i z wielką niecierpliwością czekałam na te kolejne 12 godzin. Przyznaję otwarcie - jeśli chodzi o filmową trylogię "Władcy Pierścieni" jestem kompletnie ześwirowana na tym punkcie. Nie zastanawiałam się więc długo czy kupić ponownie bilet, doszłam do wniosku, że co jak co, ale LOTR mi się nie przeje, a Mama dodała, że "być może, że jeszcze kilku dialogów nie pamiętasz" :).

Powiedzieć o tym filmie, że jest genialny to mało. 
Jest wyśmienity, wspaniały - jest to arcydzieło! Same superlatywy i do tego prawdziwe. We wszystkich kinematograficznych kategoriach można wskazać zalety tej produkcji. Choć od jego powstania i premiery minęło już 10 lat (pierwszy film- 2001 rok) to nadal zachwyca od strony technicznej, produkcyjnej i wielu innych. Zachwyca praktycznie ze wszystkich stron :P : aktorzy i ich kunszt, ujęcia, muzyka(!) i wszelkie dźwięki, krajobrazy i lokacje, charakteryzacja, aranżacje wnętrz, detale wszelkiego rodzaju, efekty specjalne, oczywiście też fabuła. Wersjom reżyserskim nie brakuje niczego. Zostały one wydłużone o sceny, które pomagają lepiej zrozumieć historię i motywacje bohaterów, charakter postaci, a także pojawia się wiele zabawnych momentów, które przełamują patos całej historii. Nie wyobrażam sobie już oglądania wersji "okrojonych", tych podstawowych. Każdemu polecam - obejrzyjcie koniecznie extended edition. Film jest tak dobry, że docenią go nawet przeciwnicy fantastyki.

Małym smaczkiem w tej edycji Nocy Kina był pokazywany przed seansem trailer do zdecydowanie najbardziej oczekiwanej premiery tego roku - "Hobbit: Niezwykła podróż":


Pokazywano tylko ten drugi zwiastun, ale oba są niesamowite. Mnie przejmują dreszcze! Powrót do Śródziemia po tylu latach! A moje nastawienie do obejrzenia tej produkcji doskonale oddaje cytat ze skali z Filmwebu: "umrę jak nie zobaczę"!


W sobotę po 10 rano wyszłam z kina :D. Zadowolona, pełna tolkienowskiej (i jacksonowskiej) magii dotarłam do mieszkania przed 11. O dziwo podczas nocnego seansu ani razu nie miałam ochoty się poddać i wracać do łóżka, jednak po powrocie do rzeczywistości czułam na powiekach ciężar nieprzespanej nocy. Umyłam twarz i zęby, a przez chwilę miałam dylemat, którego kremu użyć: na dzień czy na noc? ;) Choć była 11 rano zdecydowałam, że skoro idę spać to nałożę ten na nocną porę. 

I tak się zaczęło i trwało przez weekend zachwianie mojego dobowego cyklu. Kolejna, sobotnia noc też do w pełni przespanych nie należy, dostałam bowiem zaproszenie do znajomych, z którego nie zamierzałam przez piątkowy maraton rezygnować. I znów rozterki jaki krem na nocne wyjście - padło na dzienny ;). 

Dziś z kolei gotowa do życia byłam przed 14, teraz już jest ciemno, a weekend chyli się ku końcowi. Przede mną jeszcze do zrobienia zadania domowe na poniedziałek, za które boję się zabierać, bowiem wg wykresu mojego biorytmu stan intelektualny mam na poziomie -98 %. Szczerze powiedziawszy aż boję się w ogóle funkcjonować w takich warunkach ;).

Mimo wszystko mam nadzieję, że w tygodniu czas trochę zwolni, a biorytm się poprawi. Do usłyszenia! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz