piątek, 27 września 2013

Wakacyjne denkowanie

Z pełną odpowiedzialnością piszę, że wakacje dobiegają końca - przywilej studenta ;). Jeszcze studenta, bo nie zostało mi tego błogosławionego stanu zbyt wiele. Przewiduję, że już za pół roku nie będzie mowy o wakacjach i tylu wolnych chwilach na blogu :(.

Ale póki co mogę i piszę, że moje wakacje trwają, ale dobiegają końca. Tak swoją drogą, zupełnie tej odmiany stanu rzeczy nie odczuwam, bo w moim przekonaniu powinnam na koniec wakacji co najmniej zbierać gratulacje po obronie pracy magisterskiej. Okazuje się, że w przekonaniu mojego promotora miesiąc czasu to za mało, by przeczytał i sprawdził moją pracę, więc nawet nie złożyłam jej jeszcze do dziekanatu. Powiedzmy, że nadal jestem studentką, w dodatku ciągle z dwoma kierunkami ;).

Ale nie o tym miało dziś być ;). Wakacje "przesiedzone" głównie w domu sprawiły, że wykończyłam kilka z kosmetyków, które miałam zgromadzone w domu. Dla wygody mam dwa zestawy podstawowych kosmetyków: w Poznaniu i w domu, tak by nie musieć wozić się z nimi w te i na zad. Regularnie wożę ze sobą jedynie kolorówkę. W każdym razie zjeżdżając na wakacje, przywiozłam kilka napoczętych produktów, żeby nie stały w połowie pełne, a nieużywane w Poznaniu. A i tak produkty, które za chwilę pokażę, udało mi się spożytkować do końca w ostatnich dniach, wtedy też wpadłam na pomysł krótkiej ich prezentacji na blogu. Wcześniejsze denka trafiały prosto do kosza, więc o nich nie będę wspominała. Tak czy owak oczyszczenie półki z wielu kosmetyków się udało i na nowy miesiąc można zaopatrzyć się w świeże skarby ;).

Udało mi się zużyć Krem nawilżający tradycyjny firmy Fitomed, który ma niesamowicie wiele pozytywnych opinii na wizażu - KLIK. Poczytajcie sobie o nim coś więcej, ja mogę napisać jedynie, że to bardzo dobry krem, cudownie pachnie geranium (zapach mi bardzo odpowiada), fajnie nawilża, ma prosty i naturalny skład oraz jest tani. Jedyny poważny minus to dla mnie fakt, że nie matuje, a mam obsesję chyba na punkcie świecenia się twarzy :/. Mimo wszystko za cenę ok. 12 zł, naturalny skład i ten zapach to na pewno krem godny polecenia! Teraz będę szukać bardziej matującego zamiennika, ale na pewno do kremu Fitomed wrócę.


Wykończyłam również inny kosmetyk do twarzy - żel do mycia Garnier, Czysta Skóra, Fruit Energy. Bardzo wygodne opakowanie z pompką, produkt bardzo wydajny (aż się bałam, że nie zdążę przed upływem daty ważności ;) ), ma ciekawy, słodkawy zapach - przyjemny, ale wydaje się chemiczny. Żel dokładnie czyści skórę, jednak przy tym maksymalnie ją wysusza :/. Szczególnie używany kilka dni pod rząd. Wysuszył nawet moją skórę, która przecież tłuści się na potęgę. To okropna kombinacja :P, wierzcie mi na słowo. Decyzja zatem zapadła - tego produktu nie kupię powtórnie. Link do wizażu, po więcej opinii: KLIK.


Jeśli chodzi o włosy to zużycie szamponu Johnson's Baby, No More Tears, ułatwiającego rozczesywanie nie było problemem. Problemem była jego wydajność, a właściwie jej brak. Szampon kupiłam z myślą o tym, że ma na pewno delikatną formułę, nie będzie wysuszał włosów, bo nie ma SLS, itd., ale to nie był dobry wybór. Może po prostu wyrosłam z szamponów dla dzieci ;). Zależało mi też na ułatwieniu rozczesywania, co jednak bez odżywki nie było osiągalne.


A odżywkę miałam dobrą, ale bez szału. Postawiłam na produkt od Yves Rocher, odżywkę odbudowującą z olejkiem jojoba. Ciężko ocenić mi ten produkt, bo sama nie wiem czego oczekiwałam, chyba głownie okiełznania nieposłusznych, sztywnych włosów. Odżywka zamknięta w fajnej tubie, w której widać ile kosmetyku nam jeszcze zostało. Gęsta konsystencja, delikatny, ładny, orzechowy zapach. Działanie poprawne, włosy nie były obciążone, ładnie się rozczesywały. I mogłabym powiedzieć, że odżywka jest bardzo dobra, gdybym nie kupiła jej następcy. Również od Yves Rocher tylko o innych właściwościach - nowość mająca wygładzać włosy, z ziarnami gombo (do teraz nie mam pojęcia co to :P). W każdym razie ta druga póki co skradła moje serce, bo faktycznie działa wygładzająco na moje wiecznie napuszone włoski. A wracając do denka - odżywka odbudowująca to po prostu dobry, solidny produkt.


Ostatnim kosmetykiem jest mgiełka do włosów Dove, chroniąca przed wysoką temperaturą. Stosowałam ją "od święta", czyli jak prostowałam włosy prostownicą. Dla mnie nieudany produkt, bo nie potrafię określić czy naprawdę włosy były chronione przed temperaturą, a w dodatku jeden "psik" mgiełki za dużo i włosy były obciążone, przyklapnięte, prawie jak przetłuszczone. Jak dla mnie NIE.


To tyle z wakacyjnego denka, choć powinnam napisać wrześniowego :). Przede mną nowy sezon i nowe kosmetyki :D


wtorek, 24 września 2013

Pluj krwią! *

Od tygodnia zapewniam sobie, niektórzy powiedzieli by, że dość makabryczną, rozrywkę w świecie Sanktuarium - stałam się bowiem szczęśliwą posiadaczką pełnej wersji gry Diablo III. Na pewno wiele z Was słyszało cokolwiek o tej grze, a niezainteresowanych uprzedzę, że oszczędzę Wam czytania wywodów na temat gameplay'u. Powiem może tylko, że gra wywodzi się z gatunku hack'n'slash, co dosłownie znaczy po polsku "rąbać i siekać" i też dokładnie na tym polega rozgrywka ;). 

Niedługo po ukazaniu się gry na rynku w 2012 r. miałam okazję pograć w demo i od tamtej pory nękało mnie "chcenie" na tą grę. Jak to b. często w życiu bywa sprawdziła się mi złota zasada, że lepiej późno niż wcale ;). Tak więc teraz już zmykam trochę eksplorować, zabijać i zbierać przedmioty, czyli farmić ;).


* Tytułowe zdanie wykrzykuje moja dziarska bohaterka, po rozprawieniu się z hordą wrogów za jednym strzałem ;) - chyba mój ulubiony tekst z gry ;).

niedziela, 22 września 2013

Czarne wyszczupla bez względu na wiek

Moim ulubionym kosmetykiem do problematycznych partii ciała jak brzuch, uda i pośladki jest masło do ciała Ziaja z serii Rebulid Odbudowa Skóry. Masło o kremowej konsystencji zamknięte jest w plastikowym czarnym słoiczku o 200 ml pojemności. Z zapewnień producenta wynika, że mazidło ma ujędrniać, uelastyczniać naskórek, delikatnie napinać, wygładzać i zapobiegać wiotczeniu skóry, a w połączeniu z masażem limfatycznym ma wspomagać spalanie tkanki tłuszczowej.


Powiem tak: w bujdy, że kosmetyk ma spalać nasz tłuszczyk, to ja nie wierzę i tego nie oczekuję od produktu, bo niestety tak się dziać nie będzie. Masażystką nie jestem i nie robię sobie masażu limfatycznego, więc nie wiem, czy mimo wszystko Ziaja wspomaga spalanie tkanki tłuszczowej w czasie takich zabiegów. Nakładam produkt, co prawda, kolistymi ruchami, ale do profesjonalnego masażu to mi daleko :).

Co mogę na pewno powiedzieć, że masło zdecydowanie wygładza skórę, napina i uelastycznia. W to, że zniknie cellulit też nie wierzę. Za to, w moim przypadku, skóra po regularnym stosowaniu masła z serii Rebuild jest gładsza i przyjemniejsza w dotyku - to jest dokładnie to, czego oczekuję od tego kosmetyku.

Jeszcze lepiej od masła jak dla mnie serum drenujące z tej samej serii. Jednakże kolejny raz skusiłam się na masło, ponieważ jest wygodniejsze w użytku (serum jest w tubce) i ma nieco większą pojemność (serum ma pojemność 150 ml). I tu pojawia się jedyny dla mnie minus - smarowidła te nie są wydajne. Przy (prawie) codziennym stosowaniu - pilnuję się jak mogę, bo z regularnością nakładania balsamów jest u mnie bardzo źle - zostało mi nieco ponad połowa kosmetyku, który mam od początku września. Mogłoby być lepiej. Na szczęście cena nie jest zbyt wysoka (ok. 15 zł), więc da się to przełknąć. Ale kosmetyk szybko się wchłania, nie pozostawia nieprzyjemnej warstwy na skórze, delikatnie chłodzi, a ponadto przyjemnie pachnie - głównie anyżem. To taki trochę cierpki zapach, lekko słodkawy - bardzo mi odpowiada ta wonna kompozycja (ale zapachu i smaku czarnych, anyżowych żelek od Haribo nadal nie znoszę :P).

W składzie brak parafiny, wysoko na liście znajduje się nawilżające masło shea, później ekstrakty z morszczynu, gorzkiej pomarańczy, ananasa, rozmarynu, a dodatkowo kofeina, L-karnityna i wit. E. Super :)


Całość prosto od polskiego producenta, co tylko potęguje moją sympatię do tego produktu :). Ostatnio łapię się na tym, że sprawia mi ogromną frajdę kupowanie produktów wytworzonych w Polsce - to dla mnie taka mała forma nowoczesnego patriotyzmu :). Nie lubię co prawda robić zakupów w Biedronce i raczej jak mogę omijam te sklepy (które to akurat szczycą się wielością produktów prosto od naszych ojczystych producentów), ale w innych sieciach również można trafić na rodzime artykuły, wystarczy uważnie czytać etykiety :).

niedziela, 15 września 2013

Moda vs wygoda

Miały być skórzane i toporne buty, stylizowane na motocyklowe. Po milionie przymiarek okazało się, że to nie buty na motor, ale na konia pasują mi bardziej ;). I tak do mojej jesiennej szafy trafiły krótkie kowbojki z CCC.

źródło: CCC.eu

Już dawno nie miałam butów z tej sieciówki, w sumie od momentu jak moja stopa osiągnęła rozmiar 41 i nie mieściła się w ccc-owe modele. Jednak wielokrotnie, niezrażona wcześniejszymi niepowodzeniami, wciskałam swoje stópki w obuwie tej firmy. Tym razem się udało, choć inny model - bardziej masywny, a'la motocyklowy - okazał się już a krótki. Zapewne zależy to od modelu, bo oba były spod marki Jennifer&Jennifer. Mam nadzieję, że marka ta nie zniechęci mnie do siebie zbyt szybko i liczę, że wybrane buty, w dobrym stanie, posłużą mi niejeden sezon (na 5 lat nie liczę, bo nie oszukujmy się to raczej niemożliwe w przypadku ekoskóry ;)).

I tak jak pisałam wcześniej, niestety w moim przypadku, masywne buty "motocyklowe" okazały się nietrafionym trendem, a przynajmniej te modele, które miałam możliwość przymierzyć (a ich oferta ograniczona była równie ograniczonym studenckim budżetem ;) ). Wybór więc padł na te delikatne kowbojki, które nie dość, że wygodne, to fajnie prezentują się na nodze, do rurek, ale też do szerszych spodni. Nie mierzyłam, ale wydają się być również odpowiednie do szortów lub spódniczki. Kolorem pasują mi do torebki (tak wiem... to było dawno i nieprawda, że buty i torebka mają do siebie pasować, itd. - trudno, wiem, ale jakoś z tym modowym foux pas przeżyje ;) ). A że westernowy styl nigdy nie był dla mnie kiczowaty, długo się nie zastanawiałam i z radością dokonałam obuwniczego zakupu :D. Teraz tylko będę polować na jakąś fajną koszulę w kratę i my look of the fall gotowy :D. A tak serio, na szczęście moje botki nie są aż nazbyt kowbojskie, więc będą pasować do wielu innych zestawów niż taki rodem z westernu. Choć koszulę jedną już upatrzyłam ;) i będzie idealna do, np. takiego outfitu:

źródło: pinterest
A Wy, na jaki styl stawiacie tej jesieni? ;)

Pozdrawiam ciepło!

czwartek, 12 września 2013

Happy Telephone Comany and I

Wspomniałam ostatnio, że zmieniłam swój telefon. Chciałabym wspomnieć co nieco więcej, ponieważ jestem zadowolona i mikro-recenzja może znaleźć miejsce na blogu ;).

Długo opierałam się smartfonom, bo jedyną wada jaką dla mnie miały to wirtualna klawiatura. To może i beznadziejny powód buntu, ale uwierzcie mi, że zdecydowanie za często wkurzałam się na dotykowy ekran. Bo przecież pomimo niechęci nie mogłam zgasić w sobie gadżeciarskich pokus ;). Więc kilka razy lądowałam w dłoni z dotykowym telefonem. Jednak summa summarum ostatnie prawie dwa lata towarzyszyło mi proste Blackberry Curve 8520. I w sumie nie mogę powiedzieć złego słowa o nim, bo jako telefon spisywał się znakomicie. Niestety moje potrzeby zaczęły wyrastać poza możliwości standardowego telefonu (rozmowy + sms + sporadyczne korzystanie z internetu) i coraz częściej myślałam o wymianie sprzętu na nowszy model. Przyszła wyczekiwana chwila przedłużania umowy i wakacyjny zastrzyk gotówki (bez którego wybór byłby strasznie utrudniony i skończyłby się zapewne sprzętowym rozczarowaniem), więc towarzyszy mi teraz mój pierwszy smartfon z prawdziwego zdarzenia :).

HTC One S, bo na niego padł mój wybór, kosztował mnie przy jednym z najniższych abonamentów Play niecałe 600 zł. Jego cena standardowa była wyższa o ponad 150 zł, lecz akurat udało mi się trafić na sezonową obniżkę cen. Dla mnie 600 zł to i tak niebagatelna kwota, więc nie mogę konkretnie stwierdzić, że zrobiłam deal życia, jednak spełniałam swoją zachciankę, rezygnując jednocześnie z innych zakupów.

Na szczęście telefonem się nie rozczarowałam :). Miałam zaraz na wstępie przeboje, bo trafił do serwisu ze względu na wadę fabryczną - nie działało auto-obracanie ekranu - na szczęście telefon już jest całkowicie sprawny. Po wymianie płyty głównej można powiedzieć, że to nowy sprzęt.

To moja wersja kolorystyczna, źródło: htc

Na samym początku wydawał mi się "O, jaki on jest duży", jednak aktualnie 4,3 cala zupełnie mi odpowiada, a nawet momentami myślę sobie, że mógłby być ciutek większy (mój wymarzony i nieosiągalny Sony Xperia Z ma w końcu aż 5 cali, ale na tym kończę porównywanie obu smartfonów ;) ). Jak dla mnie ostrość i głębia koloru na wyświetlaczu jest znakomita, trochę lepiej mógłby się jedynie spisywać w pełnym słońcu, ale to już moje czepialstwo. Na dotyk ekran reaguje bardzo dobrze, jest dokładny, choć wiadomo, że zdarza się stuknąć nie tam gdzie trzeba, szczególnie przy smsowaniu. W związku z tym smsowaniem, które jest jedną z moich ulubionych form komunikacji, ćwiczę swoją cierpliwość, bo niechęć do wirtualnej klawiatury nadal we mnie tkwi. Inteligentny słownik, który podpowiada nam słowa i poprawia pisownię jest z kolei tak samo przydatny, jak i wkurzający, często proponując nie właściwe słówka. Więc jak to w naturze - musi być zachowana równowaga ;).

Taki przykład o czym mówię ;) , źródło: klik

Pamięć RAM telefonu to 1 GB, a prędkość procesora to 1,5 GHz - dzięki temu aplikacje i system chodzą bardzo płynnie, bez zacinania się i innych przykrych niespodzianek. Dostępnych aplikacji jest całe mnóstwo, żadna którą uruchomiłam nie sprawiała kłopotów, choć póki co nie szaleję i wybieram te najbardziej potrzebne. Pamięć wbudowana na pliki to teoretycznie 16 GB, jednak po odjęciu miejsca na system do dyspozycji zostaje ok. 9,9 GB. Nie można rozszerzyć tej ilości kartą microSD, jednak przy użyciu SkyDriva lub Dropboxa, w których pliki można przechowywać w tzw. chmurze, prawie 10 GB powinno wystarczyć na moje potrzeby (wśród których nie znajduje się np. oglądanie filmów na 4,9 calowym monitorku czy zapisanie całej dyskografii AC/DC).

Według mnie świetną sprawą w One S jest aparat. To był jeden z elementów, na których po cichu najbardziej mi zależało. Bo choć mam bardzo dobry kompakt, to i tak zawsze w najciekawszych momentach i miejscach nie miałam go przy sobie. W takich wypadach wprost rewelacyjnie sprawdza się telefon. Po krótkich zabawach widzę duże możliwości aparatu, różne tryby sceny (chociażby panoramy, która wydaje się być o niebo lepsza niż w moim kompakcie) i dodatkowe efekty - choć mimo wszystko należy pamiętać, że to jedynie aparat w telefonie, a nie odwrotnie. Można również z powodzeniem nagrywać filmiki. Z parametrów dodam, że matryca aparatu to 8 Mpx, a do dyspozycji jest również przedni aparat o rozdzielczości 0,3 Mpx.

Obsługa maila czy przeglądarki www na tym telefonie to czysta przyjemność. Prędkość internetu nie jest zawrotna, to niestety nie LTE, ale i tak niebo w porównaniu do moich poprzednich komórek. Zdecydowanie mi wystarczy. 

Jeśli chodzi o baterię to jak na smartfona przystało szału nie ma. Przy standardowym użytkowaniu ładuję go co dwa dni, lecz kiedy mam ochotę pobawić się więcej muszę ładować codziennie. Jednak w razie potrzeby oszczędzenia zużycia akumulatora dostępna jest bardzo fajna opcja oszczędzania energii, która korzystnie wpływa na stan baterii, a nie powoduje zdecydowanego spadku wydajności urządzenia.

Jeszcze dodam, że bardzo podoba mi się soft HTC w telefonie, tzw. nakładka Sense 4+. Jest wychwalana przez specjalistów, to i ja przyłączę się do pozytywnych opinii - funkcjonalna, prosta w obsłudze, intuicyjna a do tego nadaje telefonowi atrakcyjny wygląd, który i tak można zmieniać poprzez różne skórki :).

W mojej micro-recenzji troszkę się rozpisałam ;). Choć to i tak tylko takie bardzo ogóle stwierdzenia na temat funkcjonalności mojego nowego towarzysza ;). Zapewne wielu jego możliwości jeszcze nie odkryłam. W każdym razie wszystkich niezainteresowanych technologią przepraszam, za nudy, jednak pomyślałam, że skoro krem może doczekać się upublicznienia mojej opinii, tak samo może na nią zasłużyć sprzęt, z którym tak szybko się nie rozstanę. A nawet uprzedzę Was, że jeśli coś się będzie z nim niedobrego działo, to i o tym Was poinformuję ;) (ale - ptfu! ptfu! - odpukać ;) )


W tle inny sprzęcik, z którego jestem BARDZO zadowolona, również całkiem niedawny nabytek, spisujący się wyśmienicie. Ale póki co dość technologicznych wywodów, więc laptopa nie będę prezentować ;).

Pozdrawiam :)

Nad wodą

Ostatni weekend plus dodatkowe dwa dni spędziłam w Borach Tucholskich, w okolicach Tucholi. Jako, że to jeden z nielicznych wyjazdów tego lata cieszyłam się jak z dziecko z każdym zastanych tam atrakcji i przyjemności. W otoczeniu lasów, rzek i jezior nie trudno o pozytywne przeżycia, choć będąc uparty należałoby ponarzekać na chmary komarów. Cóż... Off poszedł w ruch oraz chroniący przed zdarciem sobie skóry do kości po ugryzieniu Dapis żel. A choć już nie było warunków do kąpania się w jeziorach, pogoda i tak była przednia i niesamowicie nam dopisała! :) 

Zwiedziłam kilka miejsc, trochę spacerowałam nadjeziornymi trasami, pojeździłam na rowerze. Swoją drogą wycieczki rowerowe to była największa frajda, bo nie pamiętałam nawet, kiedy ostatni raz miałam okazję pojeździć na rowerze ;). Jako nastolatka wyrosłam ze swojego roweru, który został gdzieś odsprzedany. Do dziś pluję sobie w brodę (i rodzicom przy okazji), że go nie zachowaliśmy, bo był to nie byle jaki jednoślad - rower Mercedesa, retro model. Tylko mały, nie dla dorosłych. Ale wspaniały rower, byłby bardzo na czasie aktualnie. Miał śliczną ramę w złotym kolorze i szerokie siodełko, do tego znaczek marki zaraz nad przednią lampą. Teraz jeździłam zupełnie na czymś innym, ale przyjemność była taka sama. Dodatkowo piękna okolica zachęcała do pedałowania.









Ponad walory przyrodnicze muszę się przyznać do mojego zamiłowania do pewnego miasta położonego w tych okolicach. Mówię o Bydgoszczy, do której mam sentyment od kilku lat, kiedy to byłam w niej po raz pierwszy na Memoriale Huberta Jerzego Wagnera. Już wtedy miasto mi się spodobało, bardzo mile je wspominam, bardzo pozytywnie. Ponadto podobało mi się wizualnie. Po ostatniej wizycie mogę to zdecydowanie potwierdzić :). Odwiedziłam Wyspę Młyńską i zrozumiałam, dlaczego mówi się o Bydgoszczy, że to polska Wenecja. Racja, że to określenie jest mocno przesadzone ;) ale nie można odmówić bydgoskim kanałom uroku. Powiem Wam szczerze, że zamiast w Poznaniu, mogłabym spokojnie szukać pracy i życia w Bydgoszczy, choć nie mogę być pewna czy mieszkając tam, moje wyobrażenie nie odmieniłoby się radykalnie ;).

Póki co, jako zwykła turystyka doceniam estetykę Starego Miasta w Bydgoszczy. Starówka może nie jest szczególnej i ponadprzeciętnej urody, lecz wspomniana Wyspa Młyńska wiele nadrabia. Jak wszędzie kilka elementów należałoby zagospodarować lub odnowić, ale całość wygląda przepięknie i idealnie się nadaje na spędzenie leniwego albo aktywnego popołudnia, czy romantycznego wieczoru ;).






Na pierwszym planie Marina - Bryła Roku 2012, w tle Opera
 

Na koniec zdjęcie po prostej instagramowej obróbce ;)


I tak à propos Instagrama. Od zmiany telefonu istnieję jako gosza_s w tym serwisie i jeśli macie ochotę wpaść na mój profil co jakiś czas, to zapraszam :) :).

Instagram