piątek, 31 sierpnia 2012

Światowy Dzień Bloga

Takie niezwykłe święto, jak to z tytułu, obchodzimy dzisiaj :). Życzę więc wszystkich Blogerkom i Czytelnikom wytrwałości i chęci do kontynuowania swoich działalności, i oczywiście wszystkiego innego najlepszego! :)

Chciałam celebrować dzisiejszy dzień wypadem do Yves Rocher, ale strasznie się rozpadało i nie przestaje od rana... Chyba posiedzę dzisiaj w mieszkaniu, ale tylko do wieczora, bo przypominam:


 
Filmik to zwiastun wydania Blu-ray, rozszerzonego z całą masą świetnych dodatków i filmików zza kulis. Odkąd mam w domu odtwarzacz tych płyt mam wielkie marzenie by dostać to wydanie. Co kolejne Święta stękam w Empiku przed półką z płytami blu-ray, jednak cena... Sami wiecie jak to bywa.

Oglądając ten trailer wprost nie mogę uwierzyć, że czeka mnie dzisiaj tak wspaniała noc. Już mam ciary na całym ciele!

***

Na koniec raz jeszcze życzę wszystkim Czytającym oraz Autorkom blogów, które śledzą (a także tym, których jeszcze nie miałam okazji czytać) wiele wspaniałości i dalszej - tak przydatnej społeczności  internetowej - działalności! :)

czwartek, 30 sierpnia 2012

Mówcie mi "mistrzuniu"

Muszę się Wam przyznać do swojej głupoty... Nie wiem jak nazwać to, co mi się przytrafiło i nawet nie wiem jakie tego będą skutki. Po prostu czasami mam ochotę usiąść i załamać nad sobą ręce. A nawet załamać je kilkakrotnie...

Ale od początku: dziś przyjechałam do Poznania, bo już jutro będzie wielka noc, której strasznie długo wyczekiwałam. Idę do Multikina na maraton filmowy z Władcą Pierścieni w wersji reżyserskiej. Wszystkie części! 11 h filmu! Na wielkim ekranie! W wygodnym fotelu i z dźwiękiem surround! Miałam okazję zobaczyć w kinie jedynie ostatnią część, Powrót Króla, ale po pierwsze: kiedy to było, a po drugie: była to wersja podstawowa. Tak więc niesamowicie się cieszę na zbliżające się kinematograficzne wydarzenie roku! ;). Wczoraj zatem spakowałam małą walizkę, zgarnęłam małego laptopa do kontaktu ze światem, wydrukowałam bilety i dzisiaj w drogę!

Wlokła się ona niemiłosiernie... Prawie 6h w duchocie, całe szczęście nie było nazbyt tłoczno. Dojeżdżając do Poznania namówiłam koleżankę na mrożoną kawę w Coffee Heaven. Bo wiecie, muszę się do czegoś przyznać ;). W domu jest mi nad wyraz dobrze: jest co jeść, i jest co smacznie zjeść, można długo spać, a obowiązki nie są szczególnie uciążliwe. Miałam okazję poznać z dobrej strony słupski nightlife, tak więc i wyjść mi nie brakowało. Jednak nadal Poznań ma przewagę: wspomniane Coffee Heaven i Yves Rocher ;). Nie mogłam zatem pominąć wizyty w mojej ukochanej kawiarni zaraz po przyjeździe do stolicy Wielkopolski. Z kolei wizytę w Yves Rocher planuję w następnych dniach ;).

No nie zdążyłam póki w kubkach coś jeszcze było. Apetyt zdecydowanie wziął górę! :)
Pozwoliłam dziś sobie na kolejne dopieszczenie: na wieczorny posiłek wybrałam ukochaną przeze mnie gotowaną kukurydzę. Choć czas oczekiwania na tą pychotkę jest zdecydowanie za długi, to jej smak i zapach wynagradzają ciągłe wycieranie cieknącej ślinki podczas ponad godzinnego gotowania ;). Czy Wy lubicie gotowaną kukurydzę, taką z roztopionym masełkiem i oprószoną solą? Hmmm... polecam :D.

Cały czas w mieszkaniu spędzałam ze Współlokatorkami nadrabiając rozmową okres czasu, w którym się nie widziałyśmy. Wieczorem postanowiłam odpalić lapka i napisać o tym miłym (do czasu) dniu, pysznej kawie i jeszcze lepszej kukurydzy. I nie byłam zupełnie przygotowana na to...

(nastrój grozy rośnie :P)

... że na śmierć zapomnę hasła do laptopa! Mówię Wam, jeszcze w życiu nie wpisywałam tyle kombinacji, ile przez ostatnie 2 h. Niedawno zmieniłam hasło... tylko co mnie podkusiło, żeby to w ogóle robić! No kompletnie nie pamiętam na jakie zmieniłam, nic mi się nie kojarzy, w głowie mam jedną wielką PUSTKĘ! W dodatku podpowiedź do hasła jest do niczego i też mi nic nie mówi. 

Coś strasznego, bo przypuszczalnie mój problem rozwiąże jedynie porządny format netbooka. I teraz nie wiem czy są tam dokumenty lub pliki, które powinnam przegrać i zachować (obawiam się, że na pewno takie by się znalazły). 

Aż wstyd się przyznawać do takiego nieogarnięcia, ale wzięła górę moja ekstrawertyczna natura. Chciałabym też przestrzec roztrzepanych ludzi przed zmianą haseł, tym bardziej kiedy danego konta rzadko się używa.

Zdarzyło Wam się coś podobnego? Mnie po raz pierwszy i oby ostatni. W kategorii "Pan Hilary, czyli zapominalski człowiek roku" ogłaszam zajęcie przeze mnie mistrzowskiego pierwszego miejsca.
:]

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Luźny wieczór

Uwierzycie lub nie, ale przez weekend znów miałam Gości. Mój dom rodzinny jest na tyle atrakcyjnie położony, że co roku wakacyjną porą zamienia się w mały pensjonat ;). Tym razem odwiedziny były typowo weekendowe, a dzisiejszy wieczór spędzam już samotnie, na błogim lenistwie. 

Planuję dziś wziąć długi prysznic z peelingiem i nałożyć maseczkę. Dopełnieniem będzie standardowa wieczorna pielęgnacja: czarna Ziaja z serii Rebuild serum antycellulitowe na  brzuch, uda i pośladki, odżywka do paznokci Eveline, a także krem do rąk z granatem i masłem shea. Stosuję jeszcze maść z wit. E na stopy, to mój hit - kosztuje ok. 4 zł, a według mnie działa równie dobrze co droższe kremy z firmy Scholl. Intensywnie nawilża i zmiękcza twardniejący naskórek na stopach, do tego ma ładny, cytrynowy zapach.


Na koniec dnia obejrzę w łóżku jakiś film lub serial. Dawno też nie czytałam książki, więc może wybiorę tą bardziej ambitną rozrywkę ;).

Mam nadzieję, że Wy też możecie spędzić tak zwykły, ale przyjemny wieczór! :)

piątek, 24 sierpnia 2012

Filmy z ostatnich kilku dni

Zaczęłam nadrabiać zaległości filmowe, choć nie skupiam się na nowościach czy klasykach. Po prostu przez wielkie imprezy sportowe nie pamiętałam już kiedy ostatnio oglądałam jakiś film ;). Przy okazji odwiedzin koleżanki miałam możliwość obejrzeć kilka filmów, a teraz wybieram co lepsze pozycje, które lecą aktualnie w TV. Z tym jak wiadomo jest problem: zbyt dużo produkcji, delikatnie mówiąc, niskich lotów, nagminne powtórki czy strasznie późna pora wyświetlania naprawdę wartościowych pozycji.

Gwoli informacji chciałabym napisać Wam, co miałam okazję oglądać oraz napisać, co z tej całej mieszaniny  mogłabym polecić. Może więc zacznę od tytułów, które są wartościowe i jeśli jeszcze nie widzieliście, to proponuję przeznaczyć kilkadziesiąt minut:

"Rzeka tajemnic" (Mystic River) - film na podstawie książki o tym samym tytule. Pamiętam, że książka wyjątkowo mi się podobała, ale czytałam ją naprawdę dawno temu, więc nie pamiętałam szczegółów i nie mogę ocenić jak się ma adaptacja do pierwowzoru. Mimo wszystko film mi się podobał, choć jest - jakby to napisać - surowy i oszczędny. Ale nie dziwi mnie to w momencie kiedy wiem, kto wyreżyserował tą produkcję - Clint Eastwood i wszystko jasne ;). Chciałabym (z mojego nieprofesjonalnego punktu widzenia ;) ) ocenić też kreacje aktorskie - na bardzo wysokim poziomie: genialny (!) Sean Penn, Kavin Bacon też bardzo dobrze, podobnie jak reszta obsady. Kto nie widział tego filmu to polecam:).

Źródło: filmweb.pl
Polecam też jeden z moich ulubionych filmów akcji: "Święci z Bostonu" (The Boondock Saints). Fajnie zmontowany, coś a'la Quentin Tarantino. Dosyć nieprzewidywalny, ciekawy. Aktorzy... hmmm odtwórcy głównych ról niczego sobie ;). Pod względem "estetycznym" ;) zdecydowanie polecam część pierwszą, bo jest jeszcze druga, ale ona, choć niewiele się zmieniło, nie trzyma już tego samego poziomu. W dodatku jeden z dwójki głównych bohaterów - Sean Patrick Flanery - majstrował coś z botoxem przy swojej twarzy tak, że przystojniaka z jedynki ciężko poznać w sequelu. Ale wracając do polecania to skupcie się jednie na "Świętych z Bostonu" z roku 1999, raczej pomijając "Święci z Bostonu II - Dzień Wszystkich Świętych". Mam też sentyment do tego filmu, przypominam sobie bowiem, że płyta z filmem była swego czasu dodatkiem do magazyny CKM. Jako że w tamtym czasie nie sprzedano by mi (nie miałabym nawet śmiałości próbować ;) ) tej gazety, wysłałam po zakupy Mamę. A ona raczyła poinformować sprzedawcę "Poproszę o CKM'a dla mojej nastoletniej córki"... do dzisiaj wspomina, że mina kasjera była bezcenna ;).

Źródło: filmweb.pl

Źródło: filmweb.pl
Mam też wartą obejrzenia pozycję dla fanów patetycznego, amerykańskiego kina - "Ostatni bastion" (The Last Castle) z Robertem Redfordem w roli głównej. Rzecz dzieje się w więzieniu dla byłych wojskowych, któremu przewodzi sadystyczny pułkownik. Oczywiście dochodzi do buntu. Tyle w skrócie o fabule, film bardzo dobrze zagrany, polecany przez krytyków właśnie ze względu na kreacje aktorskie. Ja mogę się przyłączyć do pochwał i napisać, ze czas przeznaczony na oglądanie nie był zmarnowany.

Źródło: filmweb.pl

Ach zapomniałabym o jeszcze jednym, nie nowym, ale bardzo dobrym filmie "Efekt motyla" (The Butterfly Effect). To bardzo znana produkcja, słusznie zachwalana więc nie będę się o niej rozpisywać. Na listę filmów, które koniecznie muszę zobaczyć na pewno część II i III. Zobaczymy co powiem po całej trylogii. 
A może Wy widziałyście te filmy i możecie mi powiedzieć, czy dwie pozostałe części stoją na tym samym wysokim poziomie co część pierwsza?

Źródło: filmweb.pl
Rozrywkę zapewniały mi ponad to takie filmy jak: "Oczy anioła" z Jennifer Lopez, "Penelope" bajeczka z Christiną Ricci oraz bardzo dobra komedia, gdzie partneruje rozkosznemu psu mój ukochanym Tom Hanks, czyli "Turner i Hootch" :). Próbowałam z zainteresowaniem oglądać 5. sezon "Czystej krwi", ale w tym sezonie serial ten zupełnie mi nie "wchodzi" :/.

Ogólnie nie żałuję czasu poświęconego na wymienione filmy, choć tak wiele kultowych pozycji dalej czeka, aż je obejrzę. Jutro festiwal "Top of the Top" z Opery Leśnej, ale może po nim skuszę się na kolejny film ;).

środa, 22 sierpnia 2012

Z Pascalem w kuchni - tarta z łososiem i mozarellą

Znów wracam po dłuższej nieobecności, ta spowodowana była odwiedzinami kolejnego Gościa. Przez ten czas razem z koleżanką poznawałam głównie słupski nightlife. Taka była nasza standardowa rozrywka wieczorami, pomijając dzień przeznaczony na filmy, wypad do Ustki na zachód słońca czy też "niedziela - dzień śmierdziela" ;). Tego ostatniego oczywiście nie bierzcie dosłownie :P. Po prostu przydał nam się dzień spędzony na ploteczkach, na kocu w ogródku z owocowymi lodami w rękach.

Ale skoro zaczęłam pisać o lodach, czyli jedzeniu :P, muszę Wam przekazać przepis na coś większego. Zainspirowana daniami, które proponują Pascal Brodnicki i Karol Okrasa, postanowiłam wypróbować jeden z przepisów. Miałam ogromną ochotę na szybką tartę z łososiem i mozarellą. Jak dla mnie danie trafia w dziesiątkę! Jest bardzo smaczne, łatwe w wykonaniu i szybkie. Naprawdę szczerze Wam polecam :). I choć przepis, a nawet wideo możecie znaleźć na stronie: www.kuchnialidla.pl, to i tak zamieszczam przepis i kilka zdjęć własnoręcznie wykonanej tarty :).

Co kupić:
- ciasto francuskie: 200 g
- jajka: 5 szt.
- śmietana 30%: 100 ml
- pomidory sparzone, zahartowane, bez skórek, bez gniazd, pokrojone w drobną kostkę : 340 g
- łosoś wędzony: 150 g
- szczypiorek: 0,5 pęczka
- mozzarella: 185 g
- masło: 5 g
- mąka: 5 g
- sól: do smaku
- pieprz: do smaku

Na samym początku:
- Przygotuj formę na tartę (smarujemy masłem od środka i odstawiamy na bok).
- Rozgrzej piekarnik do 160°C (termoobieg) lub 180°C (góra-dół).

Co dalej:
Kroimy w kostkę pomidory (sparzone, zahartowane, bez gniazd i skórek) i odstawiamy na bok. Do miski wbijamy jaja, dodajemy śmietanę oraz szczyptę soli i pieprzu. Całość mieszamy w misce widelcem do uzyskania jednolitej masy. Odstawiamy. 

Schłodzone ciasto francuskie delikatnie wałkujemy z obu stron na blacie posypanym mąką (rozwałkowane ciasto musi być cienkie). Formę wykładamy ciastem, które dokładnie dociskamy do dna i brzegów formy. Spód ciasta nakłuwamy widelcem. Za pomocą wałka usuwamy wystające brzegi ciasta (formę z ciastem możemy również wstawić do zamrażalnika na około 20 min w celu uzyskania lepszego efektu - to pominęłam, ciasto "odeszło" bez problemu). Ja resztą ciasta powykładałam brzegi i miejscami spód, żeby nie zostały resztki, które później ciężko wykorzystać ;).

Na cieście rozkładamy łososia, pokrojoną mozzarellę (tworzymy wachlarz z kawałków łososia i mozzarelli) i wszystko posypujemy szczypiorkiem. 


Dodajemy pokrojone w kosteczkę pomidory. Doprawiamy solą i pieprzem, zalewamy mieszanką jajek i śmietany. 


Można dodać kilka porwanych listków świeżej bazylii.

Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 160°C (termoobieg) lub 180°C (góra-dół) przez około 20-25 min (aż do całkowitego ścięcia się masy z jajek i śmietany).

  
Strasznie szybko parował mi obiektyw, ale udało się coś wyraźnego zrobić ;)

SMACZNEGO! :)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Suhada Nature - krem do rąk i oliwka do ciała

Skończył mi się już krem do rąk z Yves Rocher, o którym pisałam tutaj: KLIK . Po pierwsze był bardzo wydajny, po drugie nie używałam go aż nazbyt regularnie. Ogólnie mam problem z regularnością w stosowaniu kosmetyków typu: balsam do ciała czy właśnie krem do rąk. Staram się jak mogę, by pamiętać o codziennej aplikacji jednak... sami wiecie jak to jest ;). Tak jak jeszcze skórę na nogach na przykład mam dość suchą, tak z dłońmi nigdy nie miałam większego problemu. Dlatego też dzisiaj czeka na Was bardziej prezentacja kosmetyku, niż jego recenzja.


Krem do rąk Suhada Nature z olejem z pestek granatu i masłem shea kupiłam w Lidlu za ok. 8 zł. Ma przepiękny, znany mi zapach i według mnie dobre działanie. Nakładam go codziennie (jak na razie udaje mi się to!;) ) przed snem i spełnia moje oczekiwania: ma lekką konsystencję; szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustej warstwy; pięknie pachnie, ale o tym już wspominałam; dłonie po jego użyciu są nawilżone i wypielęgnowane. 















Tak naprawdę więcej nie oczekuję, potrzebowałam kremu żeby stał koło łóżka, by nawet po ciemku sięgnąć po niego i nałożyć. I tu jedyne moje zastrzeżenie: tubka zakończona fajną stylową, drewnianą nakrętką jest w takim wypadku (po zgaszeniu światła) niepraktyczna. Najgorzej jak nakrętka wyślizgnie się z nasmarowanych dłoni i szukaj wówczas po łóżku po omacku. Jednak nie przeszkadza mi to jakoś szczególnie, ale zamieszczam to spostrzeżenie w ramach informacji o produkcie ;).

Powrócę jednak jeszcze do zapachu... Słodki, owocowy, intensywny przy nakładaniu, na skórze nie aż tak bardzo. Tu: KLIK mogliście przeczytać, że znam już zarówno tę firmę, jak i tę linię zapachową. Chciałabym napisać w tym poście jeszcze króciutką recenzję olejku do ciała Suhada Nature. Zapach ma zniewalający, działanie jednak nie jest już tak dobre. Szczególnie, że porównuję go z niezastąpioną oliwką do ciała Hipp. Olejek z granatem szybko się wchłania, nie jest klejący i po chwili tłusty oliwkowy film znika ze skóry. Jest bardzo dobry jeśli zależy nam na czasie. Fajnie nawilża, pozostawia skórę pachnącą i miękką w dotyku. Jednak już rano, stosując produkt po wieczornej kąpieli, odnoszę wrażenie, że produkt już nie działa. Ciężko mi ubrać w słowa o co dokładnie mi chodzi, dziś mam kłopoty z tworzeniem zdań ;). Napiszę jasno: oliwkę do ciała Hipp mogę stosować co dwa dni, według mnie nawilża i pielęgnuje ona moją skórę na tak długo. Z kolei produkt Suhada Nature dla najlepszych efektów musiałabym stosować i wieczorem, i rano. Tak więc wiadomo, który specyfik podoba się mi bardziej  ;).


Za wszystkie niegramatyczne, niezrozumiałe lub trudniejsze w odbiorze zdania przepraszam i obiecuję poprawę! ;)

czwartek, 9 sierpnia 2012

Stresujący dzień i jego piosenka

Dzisiejszy dzień była dla mnie bardzo stresujący. Już od samego rana (no dobra... południa), od momentu gdy wstałam, denerwowałam się wieczornym meczem Reprezentacji Polski w siatkówce. Czekał nas bowiem ciężki bój ćwierćfinałowy z Reprezentacją Rosji. W tym momencie, gdy piszę tego posta, już wiem, że mecz ten przegraliśmy i wracamy z Igrzysk Londyn 2012 z niczym. Oczekiwania były wielkie, szanse realne, ale coś nie wypaliło. Nie udało się trafić z formą, brakowało pewności siebie, świeżości i polotu w graniu. Kto mnie zna, ten wie, że piszę powyższe słowa z bolącym sercem i szczerze przeżywam dzisiejszą porażkę, a w sumie cały nieudany londyński występ. Kogo interesuje, podobnie jak mnie, tematyka siatkarskich zmagań zapraszam do świeżego felietonu Marka Magiery, z którym absolutnie się zgadzam: KLIK .

W każdym razie od rana nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Szukałam sposobu jak odciągnąć myśli od czekającej sportowej rywalizacji i zajęłam się prostymi, ale dającymi wytchnienie czynnościami.

Na pierwszy ognień poszedł mój laptop - muszę przygotować go do serwisowania, a więc przegrywałam dokumenty, zdjęcia, muzykę i tym podobne na dysk zewnętrzny, aby przy formatowaniu nie utracić ważnych danych. 

Później przeprowadziłam trochę bardziej skomplikowaną operację pod kryptonimem "podlać storczyka" - tyle, że podlewanie równało się z kąpielą, a storczyka zamieniłam na liczbę mnogą, a dokładniej na 9 storczyków. Już od dłuższego czasu te roślinki są moimi ulubionymi i wydaje mi się, że kolekcja 9 okazów to całkiem sporo :). Teoretycznie są dosyć wymagające w uprawie. Ja na szczęście nie mam problemów z moimi storczykami: ładnie rosną i dość często kwitną, chociaż nie stosuję się do wszystkich wskazówek, co do poprawnej hodowli. Obmyśliłam swój własny system pielęgnacji, który się do tej pory sprawdza. A właściwie pielęgnację moich orchidei ograniczam do podlewania i ucinania suchych pędów ;).

Storczyki w kąpieli. Zamiast podlewać polecaną przegotowaną, odstaną wodą, ja wszystkie swoje kwiatki wkładam do wanny i podlewam słuchawką prysznicową każdego dłuższą chwilę letnią wodą. 

Później zostawiam na jakiś czas w wannie, żeby obciekły. Należy o tym pamiętać, tak aby później w osłonach nie stała woda z podlanych, a nie "odciękniętych" kwiatów.

Staram się podlewać orchidee co dwa tygodnie, jednak czasami muszą wytrzymać więcej... Cóż, może mam farta, ale nie żadnego phalaenopsisa tak nie zmarnowałam :).


W między czasie dalej z zacięciem haftowałam niebieską damę z psami. To bardzo dobre lekarstwo na stresy - trzeba się na tyle skupić, że nie ma już miejsca na błądzenie myślami.

Wszystko to zajmowało mój czas do godziny 15, później obiad i rozpoczęły się transmisje innych ćwierćfinałów, które śledziłam. Tak więc nie było już szansy oderwać się od tematu siatkówki, a napiecie narastało. Do teraz, bo już wszystko wiadomo. A teraz, pod koniec dnia, wrócę do tego, co towarzyszy mi od wczoraj:

Lana Del Rey Summertime Sadness


wtorek, 7 sierpnia 2012

Straszne i żałosne

Woody Allen jest mądrym człowiekiem:

" Myślę, że życie dzieli się na straszne i żałos­ne. To są dwie ka­tego­rie. Straszne to, no nie wiem, śmier­telne przy­pad­ki, niewidomi, ka­lec­two. Nie wiem jak so­bie ludzie dają z tym radę, to zadzi­wiające. A żałos­ne są życia wszys­tkich pozostałych. Więc jeżeli jesteś żałosny, po­winieneś być wdzięczny losowi, że jes­teś żałosny, bo być żałos­nym to wiel­kie szczęście. "

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Pokazówka ;)

Chyba jestem niesłowną osobą... ;) Moje "jutro" z ostatniego postu się trochę przesunęło, ale spędziłam naprawdę ciekawy weekend, do tego miałam Gościa i cały czas zajęty. Pojechałam do Ustki i poplażowałam kilka godzin w sobotę, dopóki pogoda pozwoliła. W czasie meczu siatkarskiego Polska - Wielka Brytania siedziałam w ogródku piwnym i to nawet w dość ciekawym towarzystwie... Kilka stolików obok spokojnie kibicowali Naszym m.in. bracia Rafał i Marcin Mroczkowie oraz Przemysław Cypriański. Komu nazwiska nic nie mówią, to wyjaśnię, że to gwiazdki polskich serialowych tasiemców ;). Takie towarzystwo nie wpłynęło na mnie jakoś szczególnie (co innego jakby siedział obok np. Ryan Gosling - pomarzyć dobra rzecz ;) ), ale wśród niektórych celebryci wzbudzili żywe zainteresowanie. Dla mnie nie do pomyślenia, ale zdarzały się osoby, które stanąwszy na przeciwko wskazywały sobie ich palcami i dyskutowały na ich temat. Po wyjściu z knajpy widziałam, że aktorzy pozowali do zdjęć z chętnymi. Niby nie Międzyzdroje, nie Promenada Gwiazd - a spotkać kogoś z pierwszych stron Pudelka można ;).

No dobra, ale nie miało być o polskim półświatku showbiznesu :P. Tak tylko mi się przypomniało a propos minionego weekendu.

Mam dwa zdjęcia do pokazania, mojego haftu we wczesnej fazie powstawania. Zrobione przed chwilą, więc wybaczcie naprawdę kiepskie światło. Widać jednak, że mozolnie ale powstaje coś na kształt zaprezentowanej w ubiegłym poście damy ;)




















Dziś konsultowałam z Mamą obwódki, które są do wykonania w tym wzorze i kolejny raz potwierdziło się, że wzór jest trudny i dość udziwniony. Mam nadzieję, że po pierwsze "nie wymięknę", a po drugie podołam technicznie. Bo jak mówiłam, ta kobieta to dopiero jedna z całej serii stylowych dam z pieskami. A  mam zamiar zrobić je wszystkie :). Kiedyś :P.


Mam nadzieję, że Wasz weekend był także udany :). Życzę by tydzień był jeszcze lepszy!

piątek, 3 sierpnia 2012

XXX

Wbrew tytułowi nie będzie to post związany z tematyką z branży porno ;). 

Chciałam Wam napisać słów kilka o mojej wakacyjnej i bardzo grzecznej, niewinnej wręcz, aktywności. Być może zaskoczę kogoś, bo mam hobby, które wydaje mi się, że nie jest bardzo popularne wśród młodych ludzi (ale mogę się mylić ;) ). 

W wakacje, kiedy mam sporo czasu wolnego i chęci - wyszywam, a uściślając: haftuję. ;). Pamiętam, że moja Babcia całe dnie przesiadywała na robótkami ręcznymi, a najczęstszą techniką był właśnie haft krzyżykowy. Podobnie moja Mama, tyle że skupiła się praktycznie jedynie na krzyżykach - w każdej wolnej chwili zasiada do robótki, czarując igłę i nitkę tak, by powstały piękne obrazki, poduszki lub serwetki. Muszę przyznać, że podłapałam bakcyla :). I to nie w te wakacje, tylko już dawno temu. Do teraz brakuje mi jedynie cierpliwości i wytrwałości, bo warsztat techniczny już opanowałam.

Pierwsze krzyżyki stawiałam pod okiem Mamy już w dzieciństwie i mam na swoim koncie kilka ukończonych obrazków i takich malutkich, i tych większych. W dwóch przypadkach sporym haftem dzieliłam się z Mamą - ja część, ona część, bo wakacje się kończyły a mój obrazek dopiero w połowie... A z końcem wakacji to i mój zapał do wyszywania wygasał...

W tym roku postanowiłam, że będzie inaczej. Wybrałam sobie obrazek, który spodobał mi się już dawno temu, ale dopiero teraz poczułam odwagę i chęć do jego zrobienia. Odwagę - gdyż jest dość trudny pod względem technicznym. Chęci - bardzo bym chciała aby mi wystarczyło ;). Niestety mimo poświęcanego czasu obawiam się, że przed nowym rokiem akademickim nie zostanie on przeze mnie ukończony. Haftowanie jest pracochłonne i długotrwałe. Ale jakby nie było, daje mi to frajdę i to się liczy ;).

Pokażę Wam jak będzie wyglądać wybrany przeze mnie obrazek:


Zaczęłam robić "Wild Westies III" (wersja robocza: "niebieska dama z psami") w nocy 26 lipca. Jutro, o ile mi się uda, wrzucę Wam zdjęcia tego, co już mam zrobione (no niestety za dużo tego jeszcze nie ma, ale się pochwalę ;) ). Co ciekawe dama z obrazka ma dwie koleżanki, także do wyszycia: czerwoną z czarnymi pieskami (teriery szkockie) oraz zieloną z pudlami. Marzy mi się wyhaftowanie całej kolekcji :). Wierzę, że kiedyś mi się to uda :).