sobota, 2 lutego 2013

Spełnianie fitnessowej listy życzeń

Jeśli chodzi o różnego rodzaju pragnienia, mam wrażenie, że moje są niewyczerpalne. Ostatnio było o wyczekiwanych kosmetykach, niedługo potem uświadomiłam sobie, że całkiem dobrze idzie mi spełnianie kolejnej wish listy - dotyczącej fitnessu.

Nie pamiętam już od kiedy, ale ciągle zabieram się za pracę nad sobą w sensie fizycznym. Nie zależy mi aż tak bardzo na zrzuceniu wagi, co raczej na wymodelowaniu ciała i lepszej kondycji. Niestety jestem osobą o bardzo słabej silnej woli. Staram się, pracuję nad sobą, jednak często lenistwo wygrywa z postanowieniami.

W ubiegłym roku usilnie starałam zmotywować się do aktywności fizycznej. Wpadłam na pomysł, że jeśli kupię karnet na siłownię to będę na nią regularnie chodzić - w końcu nie lubię marnotrawstwa i bardziej niż wszystko inne, motywowały by mnie wydane na karnet pieniądze. Ale wiecie jak to jest z pieniędzmi u studenta .. Tak więc karnetu nie kupiłam. Zaczęłam szukać jakieś alternatywy dla siłowni, miało być taniej, a równie przyjemnie. Najprostsze rozwiązanie - bieganie. Byłam zagorzałą przeciwniczką joggingu, nigdy nie lubiłam biegać. Naprawdę - każcie mi robić wszystko inne, byle nie biegać. Kiedy jednak rozglądając się w outlecie Vabbi zauważyłam porządne buty do fitnessu, w dodatku w atrakcyjnej cenie, pomyślałam, że może one będą bodźcem, który nawróci mnie na jogging ;).


Buty kupiłam, biegać nie zaczęłam. Ot... normalna historia :/. Na szczęście nie leżą odłogiem, bowiem na studiach mam trochę godzin wf-u i buty znalazły właściwe sobie wykorzystanie. Nie mniej jednak ciągle mam wiarę w sobie (i w siebie ;) ), że się przemogę i ruszę z mieszkania truchtać po okolicy. Przekonana jestem, że pomimo innej aktywności fizycznej to bieganie jest podstawą do poprawy kondycji fizycznej i wytrzymałości - czyli tego, co chciałabym u siebie rozwinąć.

Jakiś czas po butach i upadku pomysłu z bieganiem wyprosiłam z jakiejś okazji kije do nordic walking. Pisałam już kiedyś, że lubię ten sport. I faktycznie chodzenie z kijami jest dla mnie mniej wymagające niż bieganie. Niestety trochę się zniechęciłam, kiedy po jednym z dłuższych spacerów wróciłam z pęcherzami na dłoniach. Nie wiem czy to wina kijów - ich rączki nie są korkowe (z takimi wcześniej miałam do czynienia i nie zostawiły mi bolących niespodzianek na dłoniach), ale pomimo tego były sprzedawane jako profesjonalny sprzęt, a ich koszt wskazywałby raczej na wysoką jakość i standard wykonania. Czekam na wiosnę, by dać im kolejną szansę.

To by był już drugi punkt z mojej listy fitenssowych przyrządów ;). Ale na tym nie koniec. Między butami, a kijami wpadł mi do głowy pomysł, by skakać na skakance. Nie musiałam wydawać kroci na sprzęt - swoją skakankę kupiłam za ok. 30 zł. Do ćwiczeń przyda się jeszcze wysoki pokój i trochę miejsca, aby o nic nie zahaczyć podczas treningu. Oprócz tego do skakania potrzeba tylko dobrej muzyki, siły i wody do picia - można się przy niej naprawdę zmęczyć, i to szybko. Powiedziałabym, że aż za szybko - od razu widzę, jak kiepska jest moja kondycja... 10 min i ledwo odbijam się od ziemi... Albo narzucam sobie zbyt mordercze tempo ;).

Skakanka leży na pasie neoprenowym, który był gratisem do zakupu. Podobno "uprawianie codziennych ćwiczeń gimnastycznych z założonym pasem wzmacnia efekt redukcji tkanki tłuszczowej do 30%" - opis sprzedawcy. Nie ćwiczę tyle to nie zaprzeczę, ani nie potwierdzę ;)
 

Jednak to dopiero niedawno dostałam, aktualnie ulubiony, przyrząd do domowego fitnessu - hula-hop. Brzmi niegroźnie i dziecinie, ale wcale na takie nie jest. Waży ok. kilograma i ma niecały metr średnicy. Mój hula-hop - choć w uroczych, kobiecych kolorach - potrafi nieźle poobtłukiwać mi talię. A wszystko przez wypustki, które pomagają spalać tkankę tłuszczową, a do tego nieźle obijają... ptfu! wróć! masują ciało ;). Mimo niedogodności najregularniej korzystam właśnie z hula-hopa. Stoję sobie, włączam teledyski na YT i kręcę przez 15 min. Więcej raczej nie, bo mi się później już nudzi :P.

Pojedyncze elementy sprzętu...
....i ich połączenie.

To tyle jeśli chodzi o odhaczone przyrządy z mojej fitness listy życzeń. Ciągle mam nadzieję zaopatrzyć się w kołyskę do brzuszków i rower. Myślę, że pomimo wielu nauczek względem słomianego zapału, tych dodatkowych dwóch rzeczy sobie nie odpuszczę :). 

Pozostałe swoje życzenia udało mi się spełnić, cieszy mnie to niezmiernie, bowiem ilekroć zachce mi się zmęczyć mam pod ręką coś, co może mi to ułatwić. 

Swoją drogą: często odnoszę wrażenie, że poruszając się po mieście między jedną uczelnią, a drugą, mieszkaniem i znów uczelnią, męczę się wystarczająco. Ale czasami oczekuję jednak czegoś więcej - zmęczenia, które powoduje wydzielanie endorfin, a nie kortyzolu ;).

2 komentarze:

  1. Słomiany zapał, skąd ja to znam. cały czas z nim walczę! W moim asortymencie mam już skakankę, pas i matę do ćwiczeń, buty zamówiłam dziś....może w końcu się wezmę. Też nie cierpię biegać, ale chyba tylko to może mnie uratować ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To trzymam za Ciebie kciuki! Ja z tym bieganiem wstrzymam się, aż trochę się ociepli... może do tego czasu nie zapomnę o postanowieniu ;).

      Usuń