niedziela, 10 marca 2013

Kalendarze, kalnedarze

Jestem kalendarzową maniaczkę, muszę się przyznać ;). W tym roku pobiłam chyba rekord, jeśli chodzi o używane przeze mnie kalendarze, ale dziś chciałam pochwalić się tym jednym, szczególnym. Wiecie już, że koło laptopa stoi i codziennie mi doradza mój "Mały Poradnik Życia". Nie wiecie, że każdego dnia rano zaraz po wyjściu z łazienki, przesuwam "okienko" na kolejny dzień w trójdzielnym kalendarzu wiszącym w kuchni (albo sprawdzam, czy już przesunięto, bo często wyprzedza mnie w tej czynności współlokatorka ;)). 

Oprócz tych dwóch, mieszkaniowych terminarzy, muszę mieć zawsze w torebce, pod ręką, kolejny "datownik". Co do tego elementu wyposażenia torebki mam szczególne wymagania: musi mi się na tyle podobać, że czuję z nim "emocjonalny związek" ;). Po prostu: żeby wyciąganie go i bazgranie w nim notatek było przyjemnością. Przez ostatnie trzy lata nie miałam zupełnego problemu z polubieniem się z tym przedmiotem - towarzyszyły mi kolejne wydania Terminarza Jeździeckiego (klik). Zrezygnowałam z niego na rzecz czegoś mniejszego i lżejszego, bo i tak nie wiem jakim sposobem dźwigam w torbie każdego dnia kilogramy różnych rzeczy ;). 

Jeszcze w ubiegłym roku wybrałam sobie więc inny terminarz: "2012 to 2013" - mały, lekki, wygodny (bo na spirali), w klasycznym, czarnym kolorze. Ale nie było w nim nic nadzwyczajnego. Nie jest szczególnie ładny, ma przeciętna zawartość - w dodatku jest zagranicznego wydawnictwa i opisy miał tylko po hiszpańsku i angielsku. Nie mogąc się z nim "zaprzyjaźnić" stwierdziłam, że chyba jak ten syn marnotrawny wrócę do kalendarza dla koniarza. 

Zupełnie nie spodziewałam się, że rozwiązanie mojego małego kalendarzowego problemu przyjdzie od mojej Siostry. Mniej więcej dwa tygodnie temu znalazłam w skrzynce przesyłkę z nieznaną mi zawartością. Kto nie lubi niespodzianek? Ja uwielbiam! :D A na tej niespodziance zupełnie się nie zawiodłam! :D

W związku z moją filmową fascynacją polubienie się z moim prezentem zajęło mi mniej niż sekundę ;) :



Mały (format A6) i zgrabny. Hobbicki kalendarz to idealny gadżet dla fanów filmów Jacksona (czyli dla mnie :D, choć osobiście wolałabym postać Thorina na okładce, to nie narzekam :P). Jest drukowany na dość śliskim papierze, przez co można w nim pisać jedynie długopisem lub ołówkiem - pióro albo cienkopis brzydko się rozmazują. Na początku każdego miesiąca znajduje się lista "Things to do this month", na końcu miejsce na dane teleadresowe znajomych i kilka wolnych stron na notatki. Każdy tydzień zajmuje dwie kartki; zważywszy na wymiary kalendarza nie ma wiele miejsca na codzienne zapiski. Na razie nie narzekam, mieszczę się w odpowiednie dni, ale zobaczymy jak to będzie w sesji ;).

Skoro o kalendarzach mowa towarzyszą mi również: kalendarz google - wpisane mam tam oba plany zajęć, oraz książkowy terminarz na 2013 r. Tam ma swoje miejsce wszystko - złote myśli, moje myśli, podsłuchane angielskie cytaty lub słówka z seriali, itd., itp. Leży również na biurku, zawsze w zasięgu mojej ręki.

Wydawałoby się, że skoro na każdym kroku towarzyszy mi jakiś terminarz, jestem osobą bardzo uporządkowaną, dokładną, przestrzegającą terminów. Hmm.... to może być mylące. Czasami mam wręcz obawy, że w każdym z tych kalendarzy musiałabym sobie zapisać, żeby nie zapominać zabrać głowy ze sobą wychodząc z domu!

Pozdrawiam innych roztrzepańców! :):)

1 komentarz:

  1. Kalendarze, terminarze i tym podobne to bardzo przydatne rzeczy, także i u mnie! Organizacja to podstawa:) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń