Odbiegam od serii "Piosenka na dziś", bo chciałabym Wam zaprezentować więcej niż jedną piosenkę :). Jeszcze przed wakacjami w tym moim małym cyklu o piosenkach pojawiły się dwa utwory One Republic z ich tegorocznej płyty Native. Jeśli komuś wpadło w ucho tamto, tym bardziej mogę polecić to, czego słucham intensywnie w ostatnich dniach:
Mumford & Sons
Zaczęło się od jednej nuty, zasłyszanej gdzieś na kanale muzycznym w TV. Później piosenka Babel,o której mowa, trafiła na moją listę i także na posta na blogu jako wrześniowa "piosenka dnia". Ostatnio przypomniałam sobie, że bardzo mi się podobała i zaczęłam wysłuchiwać innych utworów tego zespołu. Płyta "Babel" to naprawdę dobre wydawnictwo, muzyka momentami jest melancholijna, ale poza tym inteligentna i dodająca energii. Jak dla mnie idealna na jesienne wieczory ;).
Kilka clipów do piosenek z płyty "Babel":
Hopeless Wanderer:
Tego brodatego, rudego aktora za nic nie mogę rozpoznać! ;)
To, co już tu było, czyli Babel:
Oraz bardzo popularna - I Will Wait (wersja studyjna bardziej mi odpowiada ;)):
To już ostatni teledysk! Obiecuję! ;) Lover Of The Light:
A Wy macie jakąś swoją specjalną muzyczną listę na jesień? ;)
Dziś dzień zaczął się dla mnie nie za dobrze, ale za to wcześnie, a zasługa w tym mojego promotora, który zadzwonił o 10.00 (to dla mnie wcześnie :P) zapowiadając mi kolejne poprawki w pracy. Wstęp pisałam już 3 razy, ciągle jest nie tak, więc ogólnie się załamałam i znienawidziłam na moment te moje pseudo-naukowe wypociny :/. Dodając do tego fakt, iż tej nocy śniła mi się osoba, o której na 100% śnić nie chcę cały etap dzisiejszej pobudki był fatalny...
A tak ostatnio poprawiałam mgr: czekolada + odchudzająca herbata (tak dla mniejszych wyrzutów sumienia ;) )
Do śniadania wypiłam sobie kawę, co pomimo mojego wielkiego uwielbienia dla kawy, robię niezwykle rzadko (pomyślałam, że może mnie olśni i będę wiedzieć, jak zredagować ten przeklęty wstęp! :P nie podziałało...). Przyznam się, że mam snobistyczne podejście do tego napoju - smakuje najlepiej w kawiarni z miłą lub miłymi osobami w najbliższym otoczeniu ;). Poza tym z zasady mogłaby nie istnieć. No chyba, że mam jakieś pyszne ciasto w domu - wtedy nawet domowa kawa potrafi smakować jak ta z Coffee Heaven czy Starbucks'a ;).
Dla rozluźnienia nałożyłam maskę na włosy - do twarzy nie miałam żadnej w posiadaniu, więc coś dobrego dostało się akurat moim kosmykom. Później oddałam się zajęciom domowym, które o dziwo pozytywnie wpłynęły na mój nastrój. Wyniosłam śmieci, pościągałam suche pranie i od razu zabrałam się za prasowanie - aż jestem taka dumna, że nie odłożyłam tej nielubianej czynności na potem, że aż musiałam się publicznie pochwalić :P. Przygotowałam następne pranie, a teraz muszę powoli zadbać o siebie przed wyjściem na uczelnie.
Mam nadzieję, że mieliście lepszy poranek, bez niefajnych wiadomości! :)
Miałam taki szalony tydzień, że pomimo kilku "postowych" pomysłów, niczego nie mogłam zrealizować przez chroniczny brak czasu. Weekend nie zapowiada się luźniej, mam trochę rzeczy do nadrobienia, w dodatku wybieram się znów na Tour Salon. Tym wydarzeniem zachwycałam się już w ubiegłym roku - dla przypomnienia: Tour Salon 2012. W tym roku planuję powiększyć moje zbiory o kolejne pozycje na temat turystyki konnej ;). Oprócz targów czeka mnie kolejne poprawianie mgr, za co miałam zabrać się teraz, ale stwierdziłam, że pisanie posta to zdecydowanie lepsza opcja na piątkowy wieczór. Wiadomo są jeszcze lepsze opcje, ale imieniny świętowałam ledwie wczoraj, więc póki co wystarczy ;).
Dziś będzie o wielkim kosmetycznym rozczarowaniu. Ale zacznę od dobrej strony. O znakomitym tuszu od Yves Rocher już Wam pisałam - Sexy Pulp - KLIK. Każde pozytywne zdanie tam opisane podtrzymuję. Super szczoteczka, która ładnie rozczesuje rzęsy, pogrubia, uczernia, "ach" i "och" ;). Dla lepszego efektu zachwytu link do recenzji na KWC na Wizażu - KLIK. Można się domyśleć, że zgadzam się głównie z pozytywnymi opiniami ;).
Tak więc mamy tytułowy HIT :).
Pokrzepiona swoim poprzednim, doskonałym wyborem w Yves Rocher, dałam się skusić maskarze-nowości: tuszowi podkręcającemu rzęsy Volume Vertige. Reklamowany jako jedyny z unikatową szczoteczką z dozownikiem tuszu, dzięki której nie musimy kilkakrotnie nabierać tuszu z opakowania. Jak dla mnie to banał, albo dodatek, którego działania nie mogę zaobserwować (być może też z przyzwyczajenia), choć rzeczywiście na szczoteczce znajduje się rowek z zapasem tuszu. Silikonowa, duża szczoteczka posiada dość krótkie ząbki. Wielki plus za piękny i głęboki czarny kolor.
Według obietnic producenta maskara miała działać tak:
Spraw, aby Twoje spojrzenie było głębokie i intensywne – dzięki tuszowi Volume Vertige rzęsy są widocznie grubsze i podkręcone na całej długości. Poznaj specjalną szczoteczka z dozownikiem tuszu, który zatrzymuje konsystencję, aby maksymalnie pogrubić rzęsy już przy pierwszej aplikacji, bez konieczności zanurzania szczoteczki we flakonie przed każdym pociągnięciem rzęs. Kremowa konsystencja, zawierająca żywicę elemi o właściwościach utrwalających, sprawia, że efekt podkręcenia rzęs utrzymuje się aż do 12 godzin.
Na moich rzęsach działanie tuszu nie wygląda dobrze. W podkręcone rzęsy dzięki maskarze nie wierzę, żadna nie jest w stanie zastąpić zalotki - Volume Vertige o ile podkręca moje rzęsy, to nie lepiej do innych tuszy. Ale chyba najgorsze jest to, że okropnie skleja rzęsy podczas aplikacji. Kojarzycie efekt "owadzich nóżek"? Tak to mniej więcej u mnie wygląda. I co z tego, że rzęsy mają głęboki czarny kolor, są bardzo fajnie wydłużone, skoro posklejane są niby grube, ale jednoczenie jest ich tak mało (na szczęście nie mam 3-4 megarzęs, tylko ok. 10... w każdym razie tyle, że mogłabym policzyć. Wolę mieć tyle rzęs, że nie chciałoby mi się ich przeliczać :P). Wydaje mi się, że to jednak wina nieodpowiedniej dla mnie szczoteczki... Może nie robiłabym tej maskarze takiej złej reklamy, ale chciałam jakoś (niedelikatnie mówiąc) pozbyć się tego tuszu oferując go moim współlokatorkom. Efekt posklejanych rzęs każda miała taki sam :/. Ewidentnie tusz trafił pod zły adres ;). Mogę jedynie żałować wydanych na niego 42 zł. Tym samym mamy tytułowy KIT.
Nie byłabym sobą, gdybym dopuszczała takie marnotrastwo. Zaraz po cyknięciu fotek wymyłam szczoteczkę po Sexy Pulp - przyda się do rozczesywania moich rzęsowych owadzich nóżek. Jeśli to się nie sprawdzi pozostaje stworzenie maskary hybrydy: tusz Volume Vertige plus szczoteczka Sexy Pulp.
Wybrałam książkę dosłownie na weekend, bo zeszłam na dół w czwartek wieczorem, szukając czegoś w domowej biblioteczce, dziś zaraz wstanę i odłożę na miejsce moją kolejną lekturę.
Lubię ładnie i estetycznie wydane książki; stare wydania, postrzępione i pożółkłe trochę mnie zniechęcają, mój wzrok padł więc na prostą twardą okładkę. Wzięłam do ręki "Króla Szczurów" Jamesa Clavella i obejrzałam sobie dokładnie szukając informacji na okładce o fabule książki. Niestety nie doszukałam się niczego, ale coś spowodowało, że nie zniechęciłam się i nie odłożyłam jej w poszukiwaniu innej. Przeczytałam pierwsze zdanie - książka zaczyna się od wypowiedzi, przerzuciłam kilkanaście kartek, zauważyłam dużo dialogów i zabrałam ze sobą do łóżka.
Wciągnęła od pierwszych zdań. I choć zawsze sądziłam, że wojskowa powieść historyczna nie będzie dla mnie - to jest zdecydowanie jedna z lepszych książek, które w ogóle czytałam. Akcja dzieje się w obozie jenieckim w Singapurze, w ostatnim roku II wojny światowej. W obozie jeńcy-żołnierze zmagają się z wielkimi trudnościami obozowego życia, gdzie głód, choroby, klimat i nadludzka praca zbierają swoje żniwo. Wiadomo, że to przerażające czytać o warunkach, jakie tam panowały, jednak akcja skupia się nie tylko na tym. Tytułowy Król to kapral amerykańskiej armii, który sprytem, szczęściem i smykałką do interesów żyje w takim obskurnym i biednym miejscu wysoko ponad stan. Wielu ma to mu za złe, wielu czeka aż powinie mu się noga. Ale Król nie jest ani w 100% dobry, ani zły. Jest człowiekiem. Jak inni bohaterowie, bardzo zresztą prawdziwi. Autor świetnie opisuje bohaterów, ich psychikę, postawę i rozterki. Można naprawdę wyobrazić sobie bohaterów jako żyjących gości, bardzo realnych (warto wspomnieć, że autor oparł dzieło na osobistych doświadczeniach) i w dodatku stawiających czoła paskudnemu życiu codziennemu w obozie.
Książka ta jest naprawdę wartościowa. Zakończenie wg mnie zmusza do refleksji. Pozostawia pytania i taki niedosyt... Tym charakteryzują się dobre książki. Tą zdecydowanie polecam!
Jednocześnie cieszę się z mojej obszernej biblioteczki - zaraz zejdę na dół w poszukiwaniu kolejnej, odkrytej przypadkiem tak dobrej lektury.
Ostatnio było o zakupach, bluzeczkach, itd. i jak na życzenie wpadłam na infografikę o tym, kto i ile tak naprawdę zarabia na sprzedaży T-shirtów z sieciówek, Ciekawe i trochę przerażające:
Dziś poddałam się organizowanemu przez Elle i InStyle Szaleństwu Zakupów - choć to dość przesadnie powiedziane, bo ciężko dać się unieść szaleństwu, gdy zawartość (a raczej brak wartościowej zawartości) portfela mocno protestowała. Moje szaleństwo skończyło się sporym niedosytem, na pocieszenie jednak mam najzwyklejszą w świecie, ale też najbardziej w szafie potrzebną, białą koszulkę na ramiączkach z H&M i maseczkę do twarzy, także z tego sklepu (przyda się już dziś, do cosobotniego rytuału ;) ).
To jest biała koszulka, ale światło o tej porze jest zdecydowanie nieodpowiednie do zdjęć...
Ta akcja, Szaleństwo Zakupów, organizowana jest już któryś rok z rzędu i za każdym razem zastanawiam się, czemu organizatorzy wybierają tak feralną datę na ten event - pierwszy weekend października. Owszem - ludzie pracujący są świeżo po wypłacie, ale studenci mają przed sobą wizję całego miesiąca i spłukać się na "dzień dobry", to nie jest rozsądny pomysł. Swoją drogą nie wiem, ile niepracujących studentów ocalało w dzisiejszych czasach - sama chciałabym w niedługim czasie przestać się obijać, tym bardziej, że mam do tego dogodne warunki - przy jednym kierunku studiów nagle mój tydzień okazuje się pełen wolnego czasu!
(Nie pamiętam, jak to było mieć np. dzień wolny od zajęć, a teraz? O czwartku, mój ukochany! ;) )
Podsumowując - dla mnie pierwszy weekend października to najmniej odpowiednia pora na zakupy. Szczerze przyznam, że cały październik zawsze staram się ograniczać wydatki, bo pierwszy miesiąc po wakacjach okropnie się dłuży, a poza tym w Poznaniu jest cała masa innych pokus niż jedynie nowe ubrania ;).
Ale mimo wszystko nie byłabym sobą, gdybym nie poszła do miasta, chociażby na window-shopping :) (co oczywiście nie mogło się skończyć bez jakiegoś zakupu - patrz powyżej :P ). Tym samym utwierdziłam się w pragnieniach, które posiadam odnośnie zakupów odzieżowych, na najbliższą możliwą przyszłość ;).
A jako że niejednokrotnie czytałam, iż jak się coś zapisze albo upubliczni swoje zamiary, łatwiej się one urzeczywistniają, to chciałam zaprezentować swoją jesienną, garderobianą wishlistę :). Na zdjęciach załączam głównie przykłady, a nie konkretne modele. Po pierwsze nie miałam okazji ich przymierzyć, po drugie jak się uda, będę szukać tańszych zamienników ;).
Jeansowa koszula to raz.
Później spodnie: czarne spodnie to konieczność! Moje wyglądają już bardzo źle, a czarne rurki, nie będące leginnsami, to standard w każdej szafie. Darowałam sobie przykłady prostych czarnych spodni, dodałam jednak te woskowane (z Mango) i ze sztucznej skóry (H&M). Widzę je szczególnie jako dodatek do prostych dzianinowych swetrów lub golfu, na przełamanie prostoty i dodanie "pazura" ;).
Tuż obok fajna, na wpół "skórzana", sukienka. Miałam okazję ją przymierzyć i teraz tylko czekam na wolną gotówkę, bo cena jest zachęcająca ;). Muszę przyznać, że podoba mi się ten skórzany trend, szczególnie w postaci różnego rodzaju wstawek. Bowiem nie chciałabym skończyć ze skórzanymi spodniami jak Ross z Przyjaciół:
Hahaha! Uwielbiam ich!!! :D
Do tego przydałaby się jakaś miękka i ciepła, dzianinowa sukienka. Muszę się jeszcze naprzymierzać, bo ciężko mi dopasować sukienkę. Ta z Mango ma śliczny kolor, wg mnie idealny do moich kozaków ;).
A pod sukienką bransoletki, które już dłuższy czas za mną chodzą. Nie dość, że wizualnie mi się bardzo podobają, to zakup takiej biżuterii wspiera słuszny i piękny cel - dochód ze sprzedaży przeznaczony jest na dożywianie dzieci w Polsce, w ramach programu Pajacyk. Niektóre bransoletki dostępne są w wielu wersjach kolorystycznych. Są świetne! Liczę, że w ten sposób już niedługo będę mogła wesprzeć Pajacyka :). Odwiedźcie Sklep Przyjaciół Polskiej Akcji Humanitarnej koniecznie: KLIK.
Na koniec element wishlisty nie związany z szafą. Jako, że ostatnio w wolnych chwilach (których póki co jest sporo) koszę nieprzyjaciół w Diablo, potrzebny mi sprzęt do koszenia :P. Gamingowe mysze potrafią kosztować po 3 stówki i więcej, więc wybrany przeze mnie gryzoń cenowo zostaje daleko w tyle. Naczytałam się jednak pozytywnych opinii i myślę, że na moje potrzeby, jako Łowczyni Demonów, będzie wystarczający i nie wyczyści mi portfela, bo kosztuje na Agito 59,00 zł. Mam nadzieję też odłożyć pieniądze na gryzonia jak najszybciej, póki trwa promocja -50% na podkładkę pod mysz ;). Będę miała zestaw i zło mnie nie zatrzyma ;).
Na tym koniec mojej listy życzeń, choć zapewne nie koniec potrzeb ;). Ciekawa jestem czy Wy też macie swoje jesienne wishlisty i czy to jedynie elementy garderoby :) ?
Teraz zmykam przeglądać oferty na pracuj.pl, żeby móc odhaczać kolejne elementy listy już niedługo!
Witajcie w nowym roku akademickim ;). Mój się zaczął nawet na dzień przed terminem; nie marnują czasu i zajęciami męczą od pierwszego możliwego poniedziałku ;). I byłby to naprawdę miły pierwszy dzień, gdyby nie komunikacyjne przygody.
Muszę się publicznie wyżalić, bo nie wiem czy kląć już na przystanku, czy pisać listy protestacyjne czy darować sobie w ogóle komunikację publiczną i liczyć jedynie na własne nogi... Już na "dzień dobry" pobytu w Poznaniu transport miejski zalazł mi porządnie za skórę :/. Dwie sesje trwania na przystanku po ponad 20 min, bo NIC nie przyjeżdża i cały mój dobry humor pryska... Mimo wszystko rozumiem, że są remonty, że są potrzebne i w ogóle, ale z drugiej strony tkwię jak pajac na tym przystanku czekając i czekając, choć według planu powinnam już być w tym czasie w mieszkaniu. Nawet, choć słońce przebijało się intensywnie zza chmur, nie było zbyt ciepło, by z przyjemnością spędzać czas przy przystankowej wiacie, która i tak od wiatru dobrze nie chroniła.
Prawda jest taka, że w Poznaniu w remoncie są dwa najgłówniejsze węzły komunikacyjne (Most Teatralny i Rondo Kaponiera), przez co miasto ogarnął niezły paraliż. Ja to tak odczuwam, ponieważ z mojego miejsca zamieszkania już nigdzie nie dojadę bezpośrednio. Muszę liczyć na ente przesiadki, autobusy i tramwaje, których trasy są dla mnie istną enigmą, nie do rozgryzienia na razie. Już nie wspominając o tym ile dodatkowego czasu potrzeba na dotarcie gdziekolwiek. I oczywiście trzeba się liczyć z tym, że zawsze może coś nie przyjechać, a w najlepszym wypadku - spóźnić. Tak jak i my, zdając się na komunikację publiczną :/.
Noooo.... pomarudziłam i trochę mi lepiej ;). Nie dziwota, że marznąc na przystanku kolejny raz jednego dnia, bawię się aparatem w telefonie ;).