niedziela, 28 października 2012

Tour Salon 2012

Tour Salon to dla mnie najważniejsze wydarzenia na Poznańskich Targach w całym roku. Tuż za, na drugim miejscu jest Cavaliada, jednak to dość droga impreza i wejściówkę kupiłam do tej pory tylko raz :(. Nigdy nie wiem czy wybiorę się na Cavaliadę, za to Tour Salon obowiązkowo wpisuje w kalendarz. Nie byłam jednak tak mądra od początku studiowania i życia w Poznaniu, na turystyczne targi wybrałam się pierwszy raz dopiero dwa lata temu, na III roku. W ubiegłym roku impreza trwała w czasie moich mini-wakacji po wakacjach, więc niestety nie byłam. W tym roku zaś za punkt honoru postawiłam sobie ponowną wizytą na Salonie. 

Tak piszę jakby było oczywiste czym ów Tour Salon jest. Są to jedne z ważniejszych w Polsce corocznych targów branży turystycznej. Spotykają się na nich wystawcy reprezentujący każdy region Polski, światowych i krajowych tour-operatorów i przewoźników, a także poszczególne firmy z branży (głównie hotele i ośrodki pobytowe, ale również wydawnictwa tematyczne). Są również zagraniczne stoiska reklamujące różne kierunki wyjazdów od oczywistej Hiszpanii, Grecji i Włoch, przez Turcję, Palestynę, Irlandią, po Brazylię i Republikę Dominikańską.Całość trwa 4 dni - dwa pierwsze dla tzw. dni branżowe, dwa pozostałe otwarte dla wszystkich. 

Dlaczego tak lubię to wydarzenie? Jest pełne radości, słońca, kolorów i niespodzianek. Zazwyczaj można skosztować regionalnej kuchni i przysmaków, zobaczyć wytwarzanie wyrobów rzemieślniczych typowych dla danego regionu, posłuchać lokalnej muzyki, czy zobaczyć ludowe tańce na żywo - przez chwilę poczuć się jak w reklamowanym miejscu :). Ale przede wszystkim można się świetnie obłowić w różnego rodzaju wydawnictwa: mapy, przewodniki, informatory turystyczne i tym podobne :). To lubię najbardziej! Bo udostępniane rzeczy do zgarnięcia są wydane naprawdę estetycznie, zawierają szczegółowe informacje i odnoszę wrażenie, że za to samo w księgarniach musiałabym zapłacić nawet po kilkanaście złotych. Dwa lata temu na targach odkryłam swoją zbieracką pasję - z radością od tamtego czasu kolekcjonuję wszelkiego rodzaju mapy! Musiałabym Wam pokazać - mam już ich cały karton. Są to mapy turystyczno-krajoznawcze, mapy szlaków wodnych, pieszych, rowerowych, a nawet konnych :D (o tym też troszkę dalej w poście). Najwięcej map przydźwigałam z Tour Salonu 2010, tym razem kilogramów było trochę mniej, oto tylko kilka(naście) map leżących na wierzchu tegorocznego po-targowego stosu (i mieszczących się w kadrze):


Chciałabym Wam też pokazać inne, wybrane "łupy", które osobiście chcę wyróżnić za jakość treści i wykonania. Szczególnie mając na uwadze, że są do otrzymania za darmo w czasie takiej imprezy jak Tour Salon.

Kanon Krajoznawczy Województwa Łódzkiego w pięknym, książkowym wydaniu:

Pod redakcją J. Śledzińskiej, A. Wielochy i B. Włodarczyka. Wydawnictwa PTTK "Kraj".

W środku cała masa przydatnych informacji o atrakcjach i zabytkach w poszczególnych powiatach i miejscowościach. Jest też rozdział poświęcony parkom krajobrazowym w województwie. Na wewnętrznych stronach okładki poglądowe mapki.

Drugie książkowe wydanie to nagroda za podanie hasła z Facebooka - Zakręcona Jazda czyli Przemęckie Rajdy Rowerowe 2005-2011:

Zdjęcie z "błyskiem", ale widać wielowymiarowość okładki ;). M. Ratajczak. Wydawnictwo LIBRO.
To taki niecodzienny przewodnik. Zawiera spis, opis i mapy przedstawiające trasy rowerowe w gminie Przemęt, ale dodatkowo zabawne historie odbytych Rajdów, mnóstwo zdjęć, roześmiane twarze i przyjemność. Aż się cieszę, że nadal zbieram na rower (i nie wydałam jeszcze tych pieniędzy) ;). 

Ale z tej pozycji wyciągam jeszcze jeden wniosek - to naprawdę siła Targów i moc ich oddziaływania. W życiu nie wiedziałabym, że taka gmina jak Przemęt istnieje i w dodatku ma tyle do zaoferowania. Zainteresowanie jakie wzbudziła swoją targową ofertą sprawiło, że poszukałam informacji o tym miejscu i dowiedziałam się czegoś nowego. Okazało się, że w razie podjęcia wyjazdu do Przemętu mam niedaleko - gmina leży w woj. wielkopolskim :).

Starannością i dobrą promocją pochwalić się może również województwo podlaskie. Z ich stoiska wzięłam m.in. Informator Turystyczny:


Podzielony na dwie części: przewodnikową (od historii, przez regiony i atrakcje w danych miejscach, po przyrodę i kulturę) oraz dokładną bazę adresową z rozpiską cyklicznych imprez w województwie. Po prostu  dobry, praktyczny informator.

Już kończąc mój tym razem długi wpis pokażę Wam niezbyt obszerny, ale przydatny (w razie wyjazdu) przewodnik turystyczny po Republice Dominikańskiej. Zawiera najważniejsze informacje, praktyczne wskazówki, bazę adresową oraz ciekawostki. Mały, lekki, poręczny ale z użyteczną zawartością. W razie wakacji na Dominikanie nie muszę już szukać w Empiku przewodnika ;) :

Przewodnik naprawdę mnie zachęcił... chyba wiem, gdzie chcę pojechać w pierwszej kolejności po Nowej Zelandii ;)
Na koniec (już naprawdę) coś co raduje moje serce ;). Zauważam coraz większe wyspecjalizowanie w turystyce, powstaje coraz więcej tematycznych szlaków, również w Polsce. Szczególnie świecą mi się oczy kiedy wypatrzę coś o turystyce konnej, która robi się coraz bardziej popularna i w tym roku na Targach było znacznie więcej informacji o niej niż dwa lata temu: 

Rajd konny to też jedno z moich marzeń, czuję że kiedyś uda mi się je zrealizować :).

sobota, 27 października 2012

Omlet z bananami

W dzień taki jak dzisiaj, w którym nie chce się podejmować żadnych akcji, zdecydowałam się na prosty i szybki obiad, który poprawi mi humor ;). Z parapetu od wczoraj patrzyły na mnie coraz gorzej wyglądające dwa banany i postanowiłam, że muszę je jakoś spożytkować, a zjeść tak "na czysto" nie miałam ochoty.

Dwa jajka ze szczyptą soli miksowałam ponad minutę na najwyższych obrotach w mikserze. Później dodałam łyżkę mąki i chwilę miksowałam, ale już na niższym stopniu obrotów. Następnie dodałam jednego banana pokrojonego w małe kawałeczki (plasterki pokrojone na 4 części), delikatnie mieszając masę łyżką. Drugiego banana pokroiłam zaś w pasterki i odstawiłam na później. Całą masę wlałam na rozgrzaną patelnię z kroplą oleju i smażyłam tak długo, aż mogłam bezpiecznie przerzucić omlet na drugą stronę (wierzch się ściął, a spód zarumienił). Następnie zsunęłam omlet na talerz, złożyłam na pół, a środek wypełniłam plasterkami banana. Całość posypałam cukrem (ja zwykłym, ale polecam cukier-puder do takich specjałów ;) ).

Do pełni szczęścia zabrakło mi tylko wspominanego cukru pudru i bitej śmietany ;).

Mniam!

czwartek, 25 października 2012

Łóżko! Kawa!

Kawa!
Kawa, łóżko, kawa, łóżko!
Taki dzień jak dzisiaj nie może się odbyć bez niej. Dziś porządnie daje mi w kość pogoda i niskie ciśnienie, które w połączeniu z moim, normalnie też niskim, ciśnieniem robi ze mnie klasyczną narkoleptyczkę. Dziś mogłabym zasnąć praktycznie w każdym miejscu - w tramwaju, w sali zajęciowej, w kolejce w Biedronce, itd.

W taki dzień jak dzisiaj nie pomoże mi nic oprócz łóżka i kawy (która mimo wszystko ma działanie psychologiczne, że niby ta kofeina coś pomoże ;) ). Nie pomogą: wejściówka na Targi Turystyczne - na szczęście mam jeszcze czas, by ją wykorzystać; ani ptasie mleczko; ani nawet zakupy - tego ostatniego niestety nawet nie próbowałam, z racji skąpych środków na koncie pod koniec miesiąca.

Pozostaje więc łóżko. Spędziłam w nim już pół dnia i chyba spędzę kolejne pół, szukając ukojenia w niezbyt ambitnym zadaniu jak oglądanie seriali :P, ewentualnie pobudzę się trochę grą wyścigową Blur :P. Do jedynej aktywności dziś zmusiła mnie lista obecności odczytywana na zajęciach - w październiku wolę unikać sytuacji, że nie będę w stanie powiedzieć "Jestem!" na dźwięk wyczytywanego mojego nazwiska - takie możliwości wolę wykorzystywać trochę później, niż w pierwszym miesiącu roku akademickiego ;). I właśnie z powodu tego, że musiałam wstać, ogarnąć się i wyjść, jestem w pełni świadoma faktu, że najlepszym przyjacielem człowieka (obok psa) jest łóżko.


Szczególnie w dni jak dzisiejszy.

Źródła obrazów: grafika Google

poniedziałek, 22 października 2012

Plan na jutro

Nie udało mi się być oryginalną i poddałam się jak wszyscy przeziębieniu na początek okresu jesienno-zimowego. Cały weekend spędziłam w kiepskim stanie, pod kołdrą z cieknącym nosem i gorączką (tak przypuszczam w wyniku własnej oceny, bo termometr to zbędny luksus w moim studenckim życiu ;) ). Ratowałam się zaleceniami, które od zawsze otrzymywałam od mojej pani doktor: miód, malina i pierzyna. Choć z tego zestawu nieruszona została jedynie pierzyna, gdyż malinę i mód wymieniłam na mleko z czosnkiem. Dobrodziejstwa natury nie uporały się z jednak moją chorobą. Sięgnęłam więc po cięższy, apteczny asortyment i na dzień dzisiejszy mam nadzieję, że powoli przeziębienie się ode mnie oddala. Najbardziej dokucza mi aktualnie katar, który zawsze przerzuca się u mnie na zatoki, co jest jeszcze bardziej uciążliwe i niekomfortowe niż zwyczajny katar...

Więc mam ambitny plan na jutro:

Źródło: grafika google

Wam mimo wszystko życzę udanego i zdrowego tygodnia ;).

czwartek, 11 października 2012

Wieszak na paski





Od dziś w Biedronce można kupić welurowe wieszaki w promocyjnej cenie 7,99 zł. Są do wyboru różne zestawy, ja upatrzyłam sobie szczególny wieszak, na który polowałam od dłuższego czasu. Cena bardzo atrakcyjna więc do mojego koszyka powędrował zestaw: wieszak na paski plus wieszak na krawaty. Ten drugi nie jest mi na razie potrzebny, jednak sprzedawane były razem.

Bardzo podoba mi się to rozwiązania, gwarantuje porządek w szafie i to, że nie zapomnę jakie paski posiadam (co zdarzało mi się nader często, więc rzadko kiedy zmieniałam ten dodatek). Teraz mam pełen pogląd (prawie pełen, bo w każde spodnie mam wsunięte paski noszone "standardowo").

Na wieszaku jest 11 haczyków, dodatkowo zbudowany jest on z kółek, przez które również można przepleść swój paskowy dorobek. Ja nie mam zbyt dużej kolekcji, ale taka forma przechowywania bardziej mi odpowiada niż zwinięcie ich w szufladzie. Widać nawet jak niektóre są przez to pozałamywane. Teraz już będą ładnie wisieć i czekać na użycie ;).

Pustka, czyli piosenki dnia

Ostatnie dni to dla mnie ogromny stres. Okazuje się, że praca magisterska ot tak!, sama sobie się nie napisze, a ciężko o niej myśleć nie mając w głowie żadnych konkretnych pomysłów... Jeszcze gorzej głośno przyznać i przez to uświadomić sobie, że lamenty warto by odłożyć na bok, bowiem czas goni i studiowania zostało mi już niecałe 10 miesięcy o.O. Myślę więc intensywnie nad tematem, ideą, problemami badawczymi i całą tą pseudo-naukową otoczką, że aż mi niedobrze od tego. 

Pustka - tak bym określiła stan mojego umysłu...

Jedyną ulgę przynosi mi ostatnim czasem muzyka. I choć chciałam wstrzymać się z kolejnym postem "Piosenka dnia", myśli mam tak zawalone, zestresowane, że w stosunku do mojego bloga też odczuwam tą okropną, nieproduktywną pustkę. Mam nadzieję, że niedługo wpadnę na genialny pomysł co do mojej mgr. Czuję, że olśnienie byłyby remedium na brak weny twórczej w różnych dziedzinach.

Tymczasem chciałabym zaprezentować dwa kawałki, których ostatnio często słucham, relaksując się na moment. Są to różne światy muzyczne - w zależności od stopnia mojego zdenerwowania, tudzież załamania, wybieram ten odpowiedni.

Yeasayer - "Longevity":


I coś mocniejszego, kiedy zapisuję w kalendarzu kolejne deadline'y kolejnych projektów oraz kiedy uprzytomnię sobie fakt, że jedna z moich uczelni wymaga obecności na wykładach! :/:/ Zajęć mam w tygodniu aż nadto, więc taki zapis w regulaminie uważam za niezgodny z charakterem życia studenta ;).

I kiedy męczę się kolejne 1,5h na wykładzie nucę pod nosem "The punishment is death for all who live"  ;), czyli Iron Maiden - "Out Of The Silent Planet":


niedziela, 7 października 2012

Mój sposób na peeling - rękawiczka

Naczytałam się i nasłuchałam samych superlatyw na temat prostego, domowego sposobu na skuteczny peeling do ciała. Mowa oczywiście o peelingu kawowym polecanym m.in. przez Nissiax83, wspominany niejednokrotnie u niej na blogu, ale także dokładnie omówiony w filmiku na jej kanale na YT:


Jest tak łatwy do zrobienia, że aż mi głupio, że jeszcze tego cuda nie wypróbowałam. Jednak dość istotne, że używanie go to trochę "brudna robota". Na razie na mieszkaniu w Poznaniu się nie odważę, poczekam z zabiegiem na wizytę w domu ;). Ale naprawdę: jeśli ktoś się nie boi bałaganu i sprzątania po zabiegu, setki dziewczyn polecają, każda zachwala, że jest to peeling niezwykle skuteczny.

Ja z kolei idę na łatwiznę i robię peeling w sposób, który także mogę wszystkim polecić ;). Jedyne czego potrzebuję to zwykły żel pod prysznic, ten używany codziennie, i rękawica (lub rękawiczki) do peelingu.



Rękawiczki są wykonane z syntetycznego włókna, splot widać na zdjęciach. Żel się dobrze pieni na takiej rękawiczce, co jest dobre dla osób, które lubią pianę (jak ja ;) ). Peeling robiony rękawiczkami z użyciem kosmetyku stricte do peelingu, takiego który zawiera większe lub mniejsze drobinki ścierające, jest zbyt "ostry" jak dla mnie, wybieram więc zwykły żel.

Peeling robię dwa/trzy razy w tygodniu. Zapewniam sobie tym samym gładką skórę, masaż i chwilę relaksu ;). Taka rękawiczka nie jest droga (niecałe 3 zł podczas promocji w Rossmannie) i polecam wypróbować jej działanie. Ja jestem zadowolona z osiąganych efektów, wydaje mi się, że spełnia moje oczekiwania względem "złuszczania" ;P.

Na razie wykańczam i wykończyć nie mogę mandarynkowy żel pod prysznic, a w kolejce już się ustawiają kolejne:

Owies z Yves Rocher
Tresor in Love Lancome


























Są to miniaturki, ale i takie muszę zużyć, aby z czystym sumieniem móc kupować nowe ;).


sobota, 6 października 2012

Prenumerata E!stilo

Pisałam Wam kiedyś, że chciałabym zacząć regularnie czytać magazyn E!Stilo, bo do tej pory jedyną styczność z nim miałam w kawiarniach sieci Coffee Heaven, gdzie pogrążałam się w jego lekturze podczas wpadania na kawę (link do postu). Przyznam się bez bicia, że od marca nie kupiłam żadnego z numerów. Polubiłam jednak profil Estilo na Facebooku (dla zainteresowanych - klik). I stamtąd dowiedziałam się o bardzo korzystnej promocji na prenumeratę, z której skorzystałam :).

Warunki prenumeraty były wyjątkowo atrakcyjne - dla wszystkich facebookowych fanów były przygotowane dwie opcje: roczna prenumerata za 29,50 zł lub opcja z prezentem od Yves Rocher za 39,50 zł. Zgadnijcie, którą wybrałam? :) Jak się domyślacie tą z prezentem od Yves Rocher - kosmetyków nigdy nie za dużo ;). W każdym razie udało mi się czy tak czy tak zaoszczędzić, bowiem prenumerata na rok (6 numerów) to standardowo koszt 49,50 zł. 





Pierwszy numer już do mnie przyszedł. A razem z nim niespodzianki: cień do powiek w kredce, kredka do oczu i tusz do rzęs (o nich niżej). Dostałam też zaproszenie na szkolenie "Ekologia sukcesu" z wysoką zniżką dla prenumeratorów (290 zł zamiast 500, jednak dla mnie to i tak cena zaporowa).

Magazyn ma 104 strony i piękną szatę graficzną. Co do zawartości to nie zamieniam zdania - to magazyn o ekologicznym i nowoczesnym lifestyl'u, zawiera rzeczowe artykuły (tematem przewodnim obecnego numeru jest woda), liczne ciekawostki czy ekologiczne nowinki. Są też wzmianki o modzie i desingu, przepisy kulinarne (sama mam już ochotę na dwie potrawy z czterech prezentowanych w numerze), a także coś o atrakcyjnych miejscach na krótsze lub dłuższe wypady. Znajdziemy jeszcze autorskie felietony, dział poświęcony kulturze (książka, muzyka, film, wydarzenia), a także tematy o kosmetykach i pielęgnacji. 




Nie spieszę się z przeczytaniem całości, mam na to całe dwa miesiące ;). Gazeta towarzyszy mi na razie podczas obiadu, który zdarza mi się jeść bez towarzystwa lub w czasie długiego podróżowania tramwajem. Zabierałabym ją częściej na zajęcia, ale przy ich ilości (i tym, że większość z nich nie jest szczególnie ciekawa) przeczytałabym cały numer w jeden dzień. Poza tym dorastam by wprowadzić ograniczenie w kilogramach, które taszczę ze sobą każdego dnia w torbie. Nie dziwota później, że mam wrażenie, iż każda torebka jest trochę za mała na moje potrzeby ;).



A poniżej otrzymane prezenty. Podstawa makijażu: tusz do rzęs (czarny), cień w kredce i kredka do brwi (brązowe). Brąz to lubiany przeze mnie kolor w makijażu, bardzo bezpieczny tak więc gratisy zostaną przeze mnie wykorzystane. Choć seria, z której kosmetyki pochodzą (nie wiem jak się nazywa, ale znakiem rozpoznawczym są widoczne na opakowaniach roślinne motywy) nie ma jednoznacznie dobrych opinii, myślę, że fajnie przetestować coś nowego ;). I choć nie używałam jeszcze moich nowości to mogę już Wam powiedzieć, że robiąc próbki koloru na dłoni zauważyłam, że i cień i kredka są dość wytrzymałe - czystą, chłodną wodą trudne je było zmyć.


W całej sprawie jest tylko jeden szkopuł. Mianowicie oferta głosiła, że prezenty będą warte 85 zł. Mój zestaw, według cennika ze strony internetowej YR, jest wart 20 zł mniej (kosztował by mnie 64,90 zł). Trochę oszukaństwo, prawda?

czwartek, 4 października 2012

Ciężkie powroty z wakacji

Rok akademicki zaczął się bez fajerwerków w miniony poniedziałek. W niedzielę dotarłam do Poznania, ładnie wypakowałam swoje rzeczy, zachowując przy tym porządek (jest to godne wspomnienia, bowiem taka sztuka rzadko mi się udaje ;) ). Najlepsze, że póki co nadal udaje mi się uniknąć bałaganu. Ciekawa tylko jestem jak długo utrzyma się taki stan ;). Ale właśnie za to lubię wszelkie początki: nowego roku, nowego semestru, nowych znajomości, nowych działalności i tak dalej. Daje to nadzieje, że wydarzy się coś ciekawego, świeżego i do tej pory niebywałego. Na początku zawsze mamy najwięcej motywacji i siły do działania, głowy pełne pomysłów i spory zapas optymizmu :). Najłatwiej wtedy zaplanować cele i podjąć wyzwania.

Ale jako, że w przyrodzie musi zostać zachowana równowaga, w tym miejscu trochę ponarzekam... Bo tak jak cieszyłam się do środy z powrotu na studia, dziś ten czar prysł. Szczególnie podobało mi się zobaczenie dawnych znajomych - wszystkich tych, których bardzo lubię, ale nie utrzymywałam z nimi bliższego kontaktu przez wakacje. Zobaczyć się i nadrobić pierwsze towarzyskie zaległości już mi się udało :). Niemniej jednak odzwyczaiłam się od obowiązków, od porannego wstawania (to w tym wszystkich chyba najgorsze :P) i wszechobecnej na uczelniach wyższych dezorganizacji. To z kolei mnie trochę podłamało, bo wizja kolejnych miesięcy upływających na zajęciach, w stanie niewsypania i z bolącymi od przemieszczania się pomiędzy uczelniami nogami trochę mnie dzisiaj przerasta. Tym bardziej, że w tym roku muszę się spiąć i osiągnąć coś wielkiego, przynajmniej ja to tak traktuję - napisać i obronić pracę magisterską. A w między czasie uniknąć skreślenia z drugiego kierunku ;). Nie wydaje mi się, żeby przyszło mi to "ot tak!", jak w ubiegłych latach. Jest co robić, prawda? Trzeba zagryźć zęby i działać.

Ale pomimo tego jeszcze nie wezmę się do pracy :P. W tym tygodniu zamierzam dalej leniuchować i małymi kroczkami przestawić swój tryb życia na tryb akademicki. Bo choć powroty są ciężkie, to przecież nikt długo nie będzie się załamywać - w końcu mamy nowy rok. A napisałam wyżej, że nowy rok to coś dobrego :).