niedziela, 4 sierpnia 2013

Dzienniki bałtyckie - Bornholm

Tegoroczne wakacje nie obfitują u mnie w dużą ilość podróży, wycieczek czy nawet jednodniowych wypadów za miasto. Jednak moi krewni zadecydowali za mnie i zabrali mnie ze sobą na jednodniową wycieczkę na duńską wyspę Bornholm. 

Rejs katamaranem miał według planu odbyć się z Ustki, jednak organizator pokrzyżował nam plany i w sumie wyruszyliśmy z Darłowa. O tyle dobrze, że podstawiono dla chętnych z Ustki autokary, niestety za tą niedogodność (oprócz zmiany portu nastąpiła jednodniowe przesunięcie terminu wycieczki) nie otrzymaliśmy jakiejkolwiek dodatkowej rekompensaty (mówię tu o chociażby kawie gratis na statku). Cała sytuacja z wyjazdem była najmniej przyjemną częścią wyjazdu, nie mniej jednak odejdę od typowo polskiego marudzącego nastawienia i nie będę komentować tego dłużej ;).

W każdym razie zaokrętowaliśmy się na katamaran Jantar w porcie w Darłowie. Sam statek lata świetności miał raczej za sobą, ale najważniejsze, że płyną, nie zatopił się, a obsługa była profesjonalna i miła :). W swoim przewodniku z Pascala przeczytałam, że podróż z Ustki i Kołobrzegu na Bornholm "supernowoczesnym katamaranem trwa 2 godziny" - jako, że nasz katamaran do supernowoczesnych nie należał, tak więc płynęliśmy ponad 4 h w jedną stronę. Głupek jestem, bo nie zabrałam ze sobą żadnej książki ani gazety, więc trochę się nudziłam, na szczęście miałam pod ręką krzyżówki "jolki" (moja nowa wakacyjna pasja ;) ).

Bezkres morza i połów dorsza
Pełne morze było bardzo spokojne, osobiście uważam, że za spokojne ;). Fal prawie nie było czuć, a i nie doczekałam się by ujrzeć jakąś foczkę w morskiej toni (na Bałtyku na delfiny przecież nie miałam co liczyć :P).

Na miejscu za dodatkową opłatą zorganizowaną mieliśmy wycieczkę objazdową po wyspie, która trwała 4 h. Pani przewodnik była bardzo sympatyczna i świetnie zorientowana w atrakcjach wyspy, a także wyspiarskim życiu (od ponad 10 lat jest żoną Bornholmczyka i stałą mieszkanką wyspy). Dowiedziałam się dzięki niej bardzo dużo o życiu w Dani, zasadach społecznych, podatkach, pomocy socjalnej i szkolnictwie, wpadkach dyplomatycznych męża Królowej Duńskiej oraz o nieporadności lekarzy rodzinnych i o monstrualnie wysokich karach za prawne wykroczenia... Oczywiście ponad to mnóstwo informacji o samej wyspie i jej zabytkach, historii, ludności, fladze, zwyczajach. Miałam okazję podziwiać (z pierwszego miejsca w autokarze można podziwiać ;) ) i odczuć wspaniałe duńskie drogi (nawet za swojego życia takich nie doczekam się w Polsce!), i potwornie wąskie uliczki w nadbrzeżnych miasteczkach (nie mogłam wyjść z zachwytu nad umiejętnościami kierowcy ;) ).

Mówię, że podróże kształcą. Ja mówię, że mają rację. Nawet jednodniowy wypad może być przygodą i lekcją zarazem. Mam już pojęcie o życiu w Danii i coraz większą świadomość, że Polsce nie jest dobrze (delikatnie mówiąc). To takie smutne, bo czuję się patriotką z jednej strony, z drugiej nie czuję, bym miała tyle zrozumienia i cierpliwości dla polskiego bagienka, w którym żyjemy... Nie chcę by wypłynęły tu na wierzch biadolenie nad polskimi przywarami, tematy polityczne czy tym podobne, więc nie poruszę tych tematów. Powiem jednak, że nie tylko w sprawie dróg dzieli nas przepaść od Europy Zachodniej czy Północnej ;).


W kolejnej odsłonie "dzienników bałtyckich" nieco więcej szczegółów o Bornholmie, bo teraz już muszę zmykać, przygotować kolację dla gości.


Pozdrawiam! :)

2 komentarze:

  1. W Polsce faktycznie kiepskawo. Za to Ty miałaś piękne widoki :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń