poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Sobotnie rytuały

Wczoraj się trochę rozpieszczałam, ale w wakacje postanowiłam wytrenować nowe zwyczaje pielęgnacyjne, tak aby weszły mi w nawyk. Jak to normalnie, raz jest z tym lepiej, raz gorzej, ale ogólnie rzecz biorąc nowy nawyk się przyjął i podobnie jak we wcześniejsze tygodnie wieczorną pielęgnację poszerzyłam o peeling i maseczkę. Peeling robię tak 2-3 razy w tygodniu, jednak do maseczki jestem za leniwa - tym bardziej, że jeśli idę pod prysznic o 2 w nocy (jak dziś na przykład) ciężko się zmobilizować o tej porze, by odczekiwać kolejne 10-15 min przedłużając pielęgnację. Wolę taka rozgrzana po kąpieli wskoczyć do łóżka, niż czekać aż maska zacznie robić swoje ;).

Tak czy owak, raz na tydzień maska musi być! I już miałam pisać jakie to cudowne efekty przynosi, gdyby nie to, że moja twarz - przekora postanowiła się "popisać" dając wysyp różnych nieciekawych elementów, którym nawet maska nie pomoże... (Chyba, że taka z Krzyku... Noszona cały dzień... :P)

W każdym razie moja nieszczęsna cera utwierdziła mnie w przekonaniu, że będę słabym recenzentem kosmetyków do twarzy, bo jeszcze chyba nie znalazłam żadnego, którego działanie odmieniłoby moje oblicze jak Photoshop. Choć nie czarujmy się... tylko Photoshop może odmienić jak Photoshop ;). Choć może nie jest tak do końca, bo przecież widzę osobniki na co dzień, przy których zżera mnie totalna zazdrość o ich cerę. No ale co zrobić - już dawno się przekonałam, że sprawiedliwość to nie jest mocna strona świata, w którym żyjemy.

Ale suma summarum rytuał z maseczką jeśli nie pomoże, to na pewno nie zaszkodzi ;). Tak więc będę nadal serwować sobie te przyjemne momenty raz na tydzień, a może i częściej. Dziś w Douglasie kupiłam jedną z moich ulubionych maseczek z glinką i minerałami z Morza Martwego, ale już planuję inny zakup - Tołpa Strefa T (również z glinką, a do tego z ekstraktem z papai). Tyle o zakupach, bo tym razem miałam pod ręką jeszcze coś innego, choć też z gliną (jakby to inaczej jeśli szukamy oczyszczenia) - maseczka firmy Montagne Jeunesse Sauna Maque. Najmocniejszy efekt grzewczy odczułam przy nakładaniu, później jeśli był to minimalny. Ale moje odczucia mogą być przekłamane, bo wczoraj dodatkowo zafundowałam sobie gorącą kąpiel i w ogóle było mi strasznie gorąco, więc jakaś rozgrzewająca maseczka na twarzy nie robiła różnicy :P


Ale wcześniej był peeling. To jeden z moich ulubionych "zdzieraków" - morelowy z Yves Rocher. Mała tubka, ale starcza na wiele użyć. Może kiedyś pojawi się jeszcze recenzja, dziś tylko anonsuje, że takowy można polecić. Recenzję chciałabym zestawić z recenzją czarnego mydła (Savon Noir) - jednego i drugiego skutek na twarzy jest bardzo podobny, choć produkty i ich zasada działania są zupełnie inne. Niestety czarnego mydła pozbyłam się szybciej niż przypuszczałam, powędrował bowiem w inne ręce, ale niech im służy (:* dla mojej Sis.)! ;)


Na zakończenie, jako dawkę dodatkowej przyjemności dla ducha, zaserwowałam sobie komedię bardzo romantyczną - Notthing Hill. Chyba tego filmu nie muszę przedstawiać? Dziś z kolei inny klasyk - Leon Zawodowiec, tu aż uroniłam łezkę, ale byłam przygotowana - nie widziałam przecież Leona po raz pierwszy :).

Trzymajcie się w kolejnym tygodniu! :)))

środa, 21 sierpnia 2013

Blog nocą pisany

Ta-dam! 
(tak to się pisze? chodzi o fanfar ;) )

Tak się składa, że przeważnie dodaję posty w okolicy północy. Pierwsza, druga w nocy to także pora mojej aktywności - nie będę ukrywać, jestem typowym nocnym markiem. Mam tak od dzieciństwa (o czym moja Mama raczy dość często przypominać ;) ). Jest w związku z tym pewien problem dotyczący już samego bloga - o życiu codziennym nie wspominając, bo świat już tak funkcjonuje, że całe życie toczy się przeważnie od wschodu do zachodu Słońca, a nie na odwrót. Ale wracając do bloga... jak już mam czas, ochotę i wenę, by skreślić parę zdań w nocy, to wtedy ciężko o dobre światło, by zdjęcia nie odstraszały Czytelników :). Poruszałam już wcześniej tą kwestię, również jako formę usprawiedliwienia się, bo przekładanie publikacji z powodu zdjęć zdarzało się dość często, z tego powodu bywały kilkudniowe nawet opóźnienia.

Ten przesympatyczny poniekąd potworek w bannerze to na szczęście nie mój portret ;). Za to uśmiech od ucha do ucha to już typowo mój znak rozpoznawczy ;). Serduszko dodaje trochę koloru, a że blog powstał z miłości do wielu rzeczy, stąd symbol wydawał mi się odpowiedni.

Przygotowałam Wam taką małą interpretację nowego image strony - zawsze to ciut więcej, by poznać się lepiej :).

A Was, Czytelnicy, proszę tylko o jedno: wybaczajcie przerwy i czytajcie dalej! :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Taka sytuacja

Powiem otwarcie i szczerze, że ostatnio trochę świadomie zaniedbałam bloga. A w zasadzie to taka tendencja wakacyjna - wydaje się to niby wolny okres, ale i "nicnierobieniem" można mieć w całości wypełnione dni tak, by się zmęczyć ;).

Ale prawda dotycząca bloga jest trochę inna... piszę od jakiegoś czasu moje magisterskie wypociny i jak namęczę się z kolejnymi akapitami, to później już się poddaję i postów nie tworzę. Za dużo tego pisania - wiecie... składnych zdań, poprawnej polszczyzn i trzymania się tematu. Mam nadzieję, że wybaczycie te opóźnienia i braki - w końcu postanowiłam najpierw się wyedukować, a potem podtrzymywać hobbistyczne pisarstwo ;).

Dziś za to myślałam o moim miejscu w sieci, bo od początku nie byłam przekonana do niedawno zmienionego szablonu. W głowie wyglądał zupełnie inaczej, ale moje marne umiejętności graficzne nie pozwoliły na wcielenie w życie prawidłowej jego wersji. Ja nie lubię prowizorek, więc ciągle szukałam pomysłu i możliwości zrobienia czegoś innego. Chyba znalazłam :). Nowy szablon pojawi się niedługo, premierowa odsłona jeszcze tej nocy ;). Dziś miałam też trochę czasu i chęci by się pobawić, by powstało coś prostego i estetycznego, a do tego mojego ;).

Mam nadzieję, że wpadniecie zobaczyć (i oby zaakceptować) nowy look ;). Do tego mikropościk o tym, czemu tak, a nie inaczej będzie mój blog wyglądał.

Pozdrawiam! :))


środa, 14 sierpnia 2013

Niespodziewany komplement

Dziś mój sąsiad wyjątkowo mnie zaskoczył mówiąc, że mam sztuczne zęby. W pierwszej chwili mnie zaszokował, ale po sekundzie się poprawił dodając, że mam białe zęby jak sztuczne szczęki z reklamy Pedigree... xD

Noo takiego komplementu jeszcze nie słyszałam ;)

Do teraz się zastanawiam czy to zasługa mojej nowej pasty? ;) Uprzedzam od razu, że nie podjadam mojemu psu Dentastix ;)




niedziela, 11 sierpnia 2013

Dzienniki bałtyckie III - "cudze chwalicie ..."

Dziś krótki i ostatni zapisek podsunięty bornholmską wycieczką, o tym, jak wyrwawszy się do innego kraju widzimy (dokładniej ja widzę) same jego zalety i wspaniałości, a zaczynamy nie doceniać własnej ojczyzny.

"Cudze chwalicie, swego nie znacie
Sami nie wiecie, co posiadacie"

Taka utarta mądrość ludowa, podsumować może wszystkie moje wojaże zagraniczne. Zrozumieć tą sprawę pomógł mi mój znajomy z Wysp Brytyjskich. On sam po wizycie w Polsce jest pod wielkim wrażeniem naszego kraju. Można powiedzieć, że jest zwyczajnie oczarowany - podobnie jak ja, gdy wyjeżdżam z Polski. To niesamowite, jakie to dziwne uczucie, gdy jedno z nas widzi prawie same wady w naszym kraju, a drugie zachwyca się nim ponad wszystko. Fakt faktem mój znajomy to tylko turysta, który miał okazję spędzić parokrotnie kilkunastodniowe wakacje w Polsce. Nie zetknął się z biurokracją, służbą zdrowia i innymi polskimi nieprzyjemnościami (zetknął się za to z polskimi drogami, tracąc w podróży koło na jednej z dziur ;) ).  Szczególnie upodobał sobie Wrocław i Poznań, z małym wskazaniem na Wrocław jako miejsce atrakcyjniejsze. Był zachwycony i miastem, jego wyglądem, atrakcjami, jak i naszą polską kuchnią i słowiańską gościnnością. Obiecuje, że w kolejne wakacje wróci do Polski na jeszcze dłużej.

Fajnie usłyszeć od obcokrajowca, że mamy taki fajny kraj. Łatwiej wówczas w to uwierzyć, bowiem siedząc tu cały czas, powoli nie dostrzega się oczywistego piękna i faktu, że Polska da się lubić ;).

*** 
Ostatni fakt o Bornholmie, coś za co wyspa i mentalność Duńczyków spodobała mi się najbardziej. Taki drobiazg, a nie spotkałam się z tym nigdzie indziej - samoobsługowe straganiki przy drogach. Tak, dokładnie - samoobsługowe! :D Przy drogach w mniej lub bardziej uczęszczanych miejscach stoją drewniane stragany, a przy nich żywej duszy. Przy kilku pierwszych myślałam, że trwa coś na kształt hiszpańskiej sjesty akurat, dlatego nikt nie pracuje i nikt interesu nie pilnuje. Po kilkunastu kolejnych zaczęłam się naprawdę dziwić. A na straganach wyłożone było wszystko - rękodzieło, owoce i warzywa, przetwory domowej roboty, zabawki i tym podobne. Po jakimś czasie tajemnica bezzałogowych kramów została rozwiązana - to jeden z przyjętych sposobów handlu. Stragany, czasami samotnie stojące przy drogach, ekwipowane są w różnego rodzaju towary z ceną na każdym z nich. Obok znajduje się skrzyneczka/skarbonka, do której kupujący wrzuca gotówkę płacąc za towar. Jeśli nie ma drobnych - nic nie szkodzi - sam sobie wyda resztę i odjedzie z zakupionym przedmiotem. Tak bardzo żałuję, że żadnego z tych straganów nie sfotografowałam osobiście, ale mam dla Was wyszukane w Sieci przykłady :(. 

Oczywiście nie mogłam nie skorzystać z straganowej oferty i samodzielnie (i zupełnie bez obsługi kasjera-sprzedawcy) zakupiłam domowej roboty dżem z mirabelek :D. Mówię Wam taka głupia sprawa, a frajda jakiej mało :D.

źródło: http://fotoforum.gazeta.pl/zdjecie/2888879,3,15,28919,Bornholm.html
źródło: http://www.gdp.art.pl/upload/pics/4fa6d3b681283.jpg
źródło: http://www.kartki-z-podrozy.kocewiak.eu/2013/01/bornholm-wyspa-synow-wiatru-ponocnego.html
PS. Wyobrażacie sobie samoobsługowy stragan po środku pustkowia w Polsce? Gdzieś w lesie lub przy jakimś polu? Ja obstawiam, że ukradliby nie tylko towary, skrzyneczkę z pieniędzmi, ale i cały drewniany stragan...

Dzienniki bałtyckie II

Zarówno przewodniczka, jak i książkowy przewodnik, zaczęli opowieść o Bornholmie od przytoczenia legendy, według której podczas gdy Bóg tworzył Danię, zostało mu po trochę z wszystkich jej zalet, atrakcji i uroku. Tą resztę przeznaczył na wyspę i tak powstał Bornholm - niezwykle ujmująca kraina. Legenda, kto wie, czy jest prawdziwa, ale niezaprzeczalnie wyspa ta to miejsce prześlicznie, pełne uroku oraz skandynawskiego ducha. Klimat miejsca to jedno, a pogoda to zupełnie coś innego - Bornholm to jedno z najbardziej słonecznych miejsc Danii.

My trafiliśmy na piękną, słoneczną pogodę :). Momentami mocno wiało, ale i to jest typowe dla wyspy. W końcu to podstawa funkcjonowania tamtejszego życia: w historii liczne były wiatraki mielące zboże na mąkę (pojedyncze zabytkowe młyny stoją do dzisiaj), a obecnie w wielu miejscach na wyspie rozciągają się produkujące energię elektryczną farmy wiatrowe. W niedalekiej przyszłości Bornholmczycy chcą być niezależni i produkować sami energię na własne potrzeby, bez dodatkowego jej importu.


Mnie najbardziej urzekła niesamowita uroda Bornholmu. Wszystko jest zadbane, czyste i widać, że każdy metr kwadratowy jest pielęgnowany i kochany przez tamtejszą ludność. Szczególnie widać to po miasteczkach, w którym niskie domki otoczone są pełnymi kwiatów ogródkami. Mury budynków są czyste, a choć bardzo dużo nieruchomości stoi tam na sprzedaż, nic z tego nie jest odstraszającą ruiną. Ulice w miastach także są czyste - naprawdę wszędzie panuje wielki porządek. Mało w których oknach zawieszone są firanki - to zarówno cecha stylu skandynawskiego, jak i wielopokoleniowa tradycja (za to co rusz przy oknie można było wypatrzeć lusterko do podglądania sąsiadów ;) ). W ogrodach rosną wielobarwne malwy, ale również róże i dające owoce drzewa figowe(!) - przykład, że na wyspie panuje naprawdę przyjazny, niemal śródziemnomorski klimat.

Nie tylko klimat jest przyjazny - Duńczycy także :). Choć ich mowa jest, można rzec, "nieludzka" - niepodobna do żadnego, znanego mi choćby ze słyszenia, języka to na szczęście Duńczycy biegle posługują się językiem angielskim czy niemieckim. W dodatku podobno lubią Polaków ;). Ponadto to urodzeni optymiści, który - według słów przewodniczki - zawsze widzą szklankę do połowy pełną ;). 
Jak bardzo inaczej niż my, Polacy... ;)

Z ciekawych turystycznie miejsc odwiedziliśmy ruiny zamczyska Hammershus. Pozostałości są największym kompleksem zachowanych ruin w Skandynawii. Zamek położony w wzgórzu w otoczeniu lasów i stromych, skalistych brzegów musiał prezentować się majestatycznie. Obecnie jest bardzo chętnie odwiedzanym przez turystów miejscem, a widoki jakie się z niego rozciągają zapierają dech w piersiach - przepiękne wybrzeże, dalej głęboki błękit morza, a kolejne 37 km dalej już kontynent i zarys szwedzkiego lądu.





Kolejnym przystankiem podczas objazdówki był postój w Nyker, gdzie odwiedziliśmy ascetycznie urządzony kościół - rotundę. Okrągła świątynia pełniła oprócz funkcji sakralnej, także rolę obronną, dlatego ma grube mury i wąskie okna. Muszę przyznać, że po przepychu i barokowej przesadzie wielu katolickich kościołów z wielką przyjemnością odwiedziłam miejsce tak spokojne i skromne. Brak nadmiernego umiłowania dla ozdób to wielka zaleta miejsc modlitw Protestantów.

Wokół rotundy rozciągał się niewielki cmentarz. Również skromy, i jak wszystko na Bornholmie zadbany i czysty. Małe nagrobki nie rzucały się w oczy, w większości są to jedynie płyty z danymi osoby zmarłej, często z ozdobnym ptaszkiem (mnie bardzo to urzekło) lub małym i prostym aniołkiem. Wokół kolorowe kwiaty, przystrzyżone żywopłoty, skoszone trawniki i wysypane kamyczkami powierzchnie. W Danii nie buduje się mauzoleów dla zmarłych, nie ma potrzeby stawiania pokaźnych i wielkich pomników, czy bogatych rodzinnych grobowców.



 


Ostatnią godzinę pobytu na Bornholmie przeznaczyliśmy w Nexo na kupowanie kartek, szybką kawę w kawiarni na rynku i wydawanie reszty koron w pobliskim Spar'rze. Na katamaran wróciłam wymęczona, ale bardzo zadowolona z mej jednodniowej duńskiej podróży :). Gdyby nie odstraszające ceny (co by dużo nie mówić - jest tam zdecydowanie drożej niż w Polsce) bardzo chętnie spędziłabym tam niejeden weekend lub tydzień, chciałabym bowiem skorzystać z kilometrów szlaków rowerowych lub atrakcji agroturystycznych (turystyka konna!:D).

Coraz bardziej lubię podróże na wyspy. Moja trzecia wyspiarska przygoda należy do udanych :). W myślach planuję kolejne wycieczki na wyspy... jakby nie patrzeć nie byłam jeszcze nigdy na Wolinie,a to przecież także wyspa :-). Najbardziej marzy mi się (z wiadomych powodów) Nowa Zelandia, ale na ziszczenie tego pragnienia muszę jeszcze sporo poczekać ;).

niedziela, 4 sierpnia 2013

Dzienniki bałtyckie - Bornholm

Tegoroczne wakacje nie obfitują u mnie w dużą ilość podróży, wycieczek czy nawet jednodniowych wypadów za miasto. Jednak moi krewni zadecydowali za mnie i zabrali mnie ze sobą na jednodniową wycieczkę na duńską wyspę Bornholm. 

Rejs katamaranem miał według planu odbyć się z Ustki, jednak organizator pokrzyżował nam plany i w sumie wyruszyliśmy z Darłowa. O tyle dobrze, że podstawiono dla chętnych z Ustki autokary, niestety za tą niedogodność (oprócz zmiany portu nastąpiła jednodniowe przesunięcie terminu wycieczki) nie otrzymaliśmy jakiejkolwiek dodatkowej rekompensaty (mówię tu o chociażby kawie gratis na statku). Cała sytuacja z wyjazdem była najmniej przyjemną częścią wyjazdu, nie mniej jednak odejdę od typowo polskiego marudzącego nastawienia i nie będę komentować tego dłużej ;).

W każdym razie zaokrętowaliśmy się na katamaran Jantar w porcie w Darłowie. Sam statek lata świetności miał raczej za sobą, ale najważniejsze, że płyną, nie zatopił się, a obsługa była profesjonalna i miła :). W swoim przewodniku z Pascala przeczytałam, że podróż z Ustki i Kołobrzegu na Bornholm "supernowoczesnym katamaranem trwa 2 godziny" - jako, że nasz katamaran do supernowoczesnych nie należał, tak więc płynęliśmy ponad 4 h w jedną stronę. Głupek jestem, bo nie zabrałam ze sobą żadnej książki ani gazety, więc trochę się nudziłam, na szczęście miałam pod ręką krzyżówki "jolki" (moja nowa wakacyjna pasja ;) ).

Bezkres morza i połów dorsza
Pełne morze było bardzo spokojne, osobiście uważam, że za spokojne ;). Fal prawie nie było czuć, a i nie doczekałam się by ujrzeć jakąś foczkę w morskiej toni (na Bałtyku na delfiny przecież nie miałam co liczyć :P).

Na miejscu za dodatkową opłatą zorganizowaną mieliśmy wycieczkę objazdową po wyspie, która trwała 4 h. Pani przewodnik była bardzo sympatyczna i świetnie zorientowana w atrakcjach wyspy, a także wyspiarskim życiu (od ponad 10 lat jest żoną Bornholmczyka i stałą mieszkanką wyspy). Dowiedziałam się dzięki niej bardzo dużo o życiu w Dani, zasadach społecznych, podatkach, pomocy socjalnej i szkolnictwie, wpadkach dyplomatycznych męża Królowej Duńskiej oraz o nieporadności lekarzy rodzinnych i o monstrualnie wysokich karach za prawne wykroczenia... Oczywiście ponad to mnóstwo informacji o samej wyspie i jej zabytkach, historii, ludności, fladze, zwyczajach. Miałam okazję podziwiać (z pierwszego miejsca w autokarze można podziwiać ;) ) i odczuć wspaniałe duńskie drogi (nawet za swojego życia takich nie doczekam się w Polsce!), i potwornie wąskie uliczki w nadbrzeżnych miasteczkach (nie mogłam wyjść z zachwytu nad umiejętnościami kierowcy ;) ).

Mówię, że podróże kształcą. Ja mówię, że mają rację. Nawet jednodniowy wypad może być przygodą i lekcją zarazem. Mam już pojęcie o życiu w Danii i coraz większą świadomość, że Polsce nie jest dobrze (delikatnie mówiąc). To takie smutne, bo czuję się patriotką z jednej strony, z drugiej nie czuję, bym miała tyle zrozumienia i cierpliwości dla polskiego bagienka, w którym żyjemy... Nie chcę by wypłynęły tu na wierzch biadolenie nad polskimi przywarami, tematy polityczne czy tym podobne, więc nie poruszę tych tematów. Powiem jednak, że nie tylko w sprawie dróg dzieli nas przepaść od Europy Zachodniej czy Północnej ;).


W kolejnej odsłonie "dzienników bałtyckich" nieco więcej szczegółów o Bornholmie, bo teraz już muszę zmykać, przygotować kolację dla gości.


Pozdrawiam! :)