niedziela, 13 lipca 2025

Naprawiaj, nie wyrzucaj!

Tytuł zupełnie nieprzypadkowy. Rzekłabym nawet - symboliczny. I taki, który natchnął mnie do innego kroku niż planowałam.

A zaczęło się od tego, że próbując odświeżyć CV zupełnie nie współpracował ze mną mój laptop. Leciwy - to fakt - ale w swoich świetlanych czasach bardzo porządny. Ostatnio miał jednak już problem z uruchomieniem się, potem użycie przeglądarki internetowej było dla niego zbyt wielkim wyzwaniem. Dziwię się, bo z moją impulsywnością, tylko siatka w oknie uratowała go przed wyrzuceniem z III piętra po nieudanej próbie napisania emaila. Serio.

Planowałam zakup nowego, a że coś tam grywam gry (tak mówię, ale realnie nie grałam od 2 lat, albo dłużej jeżeli The Sims nie uważamy za grę, a marny substytut życia dla samotnych 30-stolatek 😂) moje wymagania, prawie wręcz standardowo, były dość wygórowane odnośnie do parametrów i konfiguracji nowego sprzętu. Rozważałam zakup do 4 może 5 tysięcy, na raty, bo kto by się ograniczał 😉.

Ale jak to w życiu bywa okoliczności spowodowały, że musiałam przemyśleć decyzję i nie kupować sprzętu, na który aktualnie mnie nie stać. Natomiast przypomniałam sobie różne rozmowy prowadzone o rzeczonym laptopie i rady, które usłyszałam typu "teraz robią taki sprzęt", "nic tylko wymienić", "niestety, to straszne, ale tak jest" oraz jedna - okazała się cenna - "trzeba wymienić dysk". Skoro na wymianę nie mogę sobie pozwolić postanowiłam, że coś zrobię w tej sytuacji i skupię się na informacji o potrzebie wymiany dysku. Wybrałam serwis blisko domu i zaniosłam laptopa, dalej z przekonaniem, że już więcej nie kupię Lenovo oraz że pewnie i tak nic się nie da zrobić.

Jakie miałam pozytywne zaskoczenie, że to naprawdę okazał się być dysk twardy! Wymiana, zakup nowego, reinstalacja oraz dodatkowe czyszczenie kosztowało mnie 800 zł. Osiemset, a nie trzy tysiące osiemset lub więcej! Borze szumiący, jaka ja jestem szczęśliwa. Tym bardziej, że po odbiorze, jak go przyniosłam do domu i uruchomiłam, aż z radości i ekscytacji zadzwoniłam do mamy. Uruchomił się w 15 sek.? Nawet nie, nawet nie zauważyłam kiedy. Normalnie mam nowego laptopa, na którym z resztą teraz piszę, bo postów nie lubię i nie będę pisać ze smartfona.

No dobrze, to teraz dlaczego historia naprawy laptopa może być symboliczna? Bo ja lubię nowe. Związaną z nowym ekscytację i - chyba przede wszystkim - nadzieję, że będzie lepiej, że się zmieni. Już jak można się domyśleć odbiegam od sprzętu. Po parę razy startowałam z nowym kontem na IG, a to blogiem, a to jakąś inną platformą (ostatnio Mastodon) - wszystko po to, że wierzyłam, że jak nowe to na pewno będę korzystać, pisać, publikować, etc. Życie weryfikuje, blogerką ani instagramerką nie zostanę, brakuje mi tylko życiowego, nie pudrowanego contentu w sieci. Bo nawet jak jest, to jest ubrany w strasznie mądre ramy, socjologii, psychologii, lub - nawet nie wiem jak to nazwać - ale nawet najbardziej deinfluencyjny jest i tak pod publikę.

A ja czasami czuję potrzebę napisania czegoś w eter - czegoś co może zostać przeczytane, zobaczone przez kogoś zupełnie mi obcego, ale najczęściej nie jest. W każdym wypadku jest o mnie i dla mnie.

A skoro naprawiłam laptopa to pomyślałam, że naprawię także mojego starego bloga. Od tamtej pory założyłam z dwa różne konta na IG, Mastodonta, kolejnego bloga... Ale na dobrą sprawę: jak cofam się do mojego pisania na studiach "Świata według Goszy" to o rany - to nadal ja. To czemu by nie powrócić do tego miejsca? 



Przeniosłam swoje posty z Wegoszki tutaj, pewnie z czasem odświeżę wygląd, bo akurat z takiej jak tu stylistyki wyrosłam 😂. 

Tytułowe postanowienie mam nadzieję, że zostanie ze mną na dłużej. Jest dobre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz