Ostatnio nachodzi mnie myśl, że powiedzenia i mądrości ludowe są naprawdę... mądre. Może to trochę jak z horoskopami, że właściwie zastosowane dają odniesienie i wytłumaczenie do naprawdę wszystkiego i w każdej sytuacji. Ja powołuję się na nie bardzo chętnie, a pozostając w tematyce z ostatniego posta, czyli czasopism, do dzisiaj pamiętam, że gdzieś kiedyś czytałam taki felieton o "mądrościach łopatą pisanych" - nie pamiętam niestety tytułu, ale było tam nawiązanie do łopaty. Chyba w odniesieniu do toporności niektórych związków frazeologicznych lub ich takiej uniwersalności, że aż można to porównać do wyświechtania.
I w sumie racja. Jak wyżej napisałam: każde powiedzonko można zastosować w wielu kontekstach. A jak myślę sobie o mojej obecnej sytuacji, to tytułowa nieznajomość prawa nad wyraz mi szkodzi. I kosztuje.
Żeby nie było - nie doszło (jeszcze 😉) z mojej strony do złamania lub pogrywania sobie z prawa grożącego poważnymi konsekwencjami, ale mam w sobie realny strach przed faux pas lub - w odniesieniu do firmy - prawa złamaniem.
Doświadczam ostatnio nowych rzeczy - zawodowo, jak i prywatnie, gdzie zakup mieszkania to szkoła prawa, administracji i finansów. Ja jako dusza jednak bardziej artystyczna niż ścisła, w świecie prawniczo-bankowego żargonu jestem niczym płotka wśród rekinów. To dla mnie przytłaczające, niezrozumiałe, po ludzku - trudne. Stresuje mnie fakt, że nie rozumiem, że nie znam tych słów i ich zlepków. Nie rozumiem o czym stanowią przepisy i trzeba sporo mi poprzekładać z polskiego "na nasze", żeby rozumiała. I raz, że nie lubię nie rozumieć i źle się z tym czuję, a dwa, że sporo potrafią kosztować usługi takich "tłumaczy".
A wszystko to piszę w takim kontekście, że jako obywatel czy pracownik mamy pewne obowiązki i reguły do przestrzegania, których złamanie lub w których pomyłka może grozić konsekwencjami. W obu przypadkach nie wybroni nas postawa "ja nie wiedziałam". Może zminimalizuje konsekwencje, ale skoro mleko i tak się rozleje...
Żeby nadać szerzy kontekst wypełniałam sobie deklarację do urzędu i niby są do niej samouczki (ach, ta magia AI!) i podpowiedzi, a i tak odpadłam po dwóch nieudanych próbach. Może nie tyle nieudanych, co naprawdę nie wiedziałam jak to wypełnić, co wpisać w deklarację, a pomna dwóch czynnych żali do Urzędu Skarbowego chcą uniknąć kolejny raz kłopotów lub dodatkowych akcji, z wielką prośbą musiałam wrócić do swojego doradcy... Znów. Który nie robi tego z dobroci serca lub powinowactwa, a jednak z charakteru swojej pracy.
Tak myślę jeszcze, że sprawę mojego bycia "dzieckiem we mgle" wśród przepisów praca, spraw administracyjnych i bankowych wyniosłam z domu. Nie dlatego, że był to jakiś nadmiernie biedny i zacofany dom, ale właśnie dlatego, że był to dom zupełnie przeciętny. Nikt z nas nie był przedsiębiorącą, nikt nie ma takiego wykształcenia lub znajomości. Zawsze zgodni z prawem, ale też dający się jak najbardziej oskubać - bo nieznajomość prawa szkodzi w dwójnasób. Teraz już znam ludzi, dla których kreatywne zarządzanie to chleb powszedni, jednak nie jest to moja pierwsza linia kontaktu, do której zwrócę się z prośbą o pomoc (z różnych powodów, ale o tym innym razem). Dlatego jestem głęboko przekonana, że dobry start to nie tylko "dziani" rodzice, ale także te wartości i umiejętności niematerialne, które wynosimy ze środowiska, z którego startujemy. I podpisuję się rękoma i nogami pod postulatami, żeby polska szkoła w końcu uczyła umiejętności praktycznych! Podatkowych, bankowych, administracyjnych. Szkoła, a może potem i studia na początku, gdzie obowiązkowa jest filozofia o.O, a nie system podatkowy.
Ech, zostawiam te deklaracje, sama i tak nie ogarnę, a czeka na mnie smaczna kolacja. A jedzonko nie jest skomplikowane. Jedzonko lubię 🥰.
![]() |
Zdjęcie nie powiązane z prawem, ale to tak dobre wegańskie gofry, że mi osłodzą stres związany z urzędowymi doświadczeniami z dzisiaj 😉 przepis: IG: beznabialu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz