Być może, ale nie mnie...
W ostatnim czasie, na przestrzeni paru tygodni, ale też właściwie od miesięcy, odnoszę wrażenie, że moje życie przejeżdża przez rollercoster. Zarówno pod względem wrażeń, jak i szybkości ich zadziewania się. Zbieram bardzo dużo nowych doświadczeń w pracy, jak i tych związanych z własnym M. Żyję w ciągłej huśtawce nastrojów: ekscytacja miesza się ze strachem, a odwaga z paniką. Odczuwam permanentny brak czasu - to chyba odbija się na mnie najmocniej.
Co mam na myśli mówiąc o rutynie, którą raczej straszy się w powiedzeniach i może kojarzyć się z powolnym pogrążaniem się w stagnacji? Ja tak o niej nie myślę. Sądzę nawet, że mi to dobrze organizowało czas i dzień. Poprawiało produktywność. Chroniło przed rozlazłością.
To moja pora spać ustawiona na iphonie, zajęcia sportowe zapisane na konkretny dzień, do konkretnej grupy, to czas wolny, który mogłam spędzić przeglądając internety i na wysyłaniu wiadomości do znajomych. To regularność w suplementacji i trzymanie się diety, a więc i efekty z jej stosowania. (Akurat rutyna diety jest najmniej udaną, z niej potrafi mnie wybić każdy weekend lub dzień wolny, spotkanie towarzyskie lub lenistwo 🙈.)
A przede mną jeszcze parę wyzwań, w tym wydaje się największe, które trochę póki mogę odwlekam - wejście w tryb pracy zmianowej. Myślałam, że zanim do tego dojdzie ugruntuję się trochę, ukorzenię w nowej sytuacji. Nabiorę trochę ogłady z kulturą organizacyjną w pracy i złapię oddech po biurokratycznej części związanej z zakupem mieszkania. Myślałam, że odnajdę się na nowo w rutynie, którą porzuciłam pod koniec września. Że zbuduję sobie nową, tymczasową, bo doszłam do wniosku, że mało co mi daje takie poczucie stabilności jak moja własna rutyna. Ja nawet lubię to słowo, samo w sobie! 😊.
Niestety. Póki co moje wysiłki spełzają na niczym. Raz, że wejść w nową organizację z jej wyjątkowo skomplikowanymi procesami nie jest łatwo - pewności siebie w takich warunkach nie umiem nabyć w miesiąc. Codziennie w pracy działam na maksa, tworzę sobie kolejne synapsy w swym mózgu próbując raz, że zapamiętać, ale i jakoś ustrukturyzować potrzebną wiedzę. A gdzie jeszcze praktyka!! Dwa, że z mieszkaniem też jest jeszcze mnóstwo rzeczy do ogarnięcia, w tym takich, których się nie spodziewałam, bo - jak może już wiecie - nie planowałam kredytu, zakupu i właścicielstwa. Nie przygotowywałam się do tego, a jak ktoś opowiadał - to może i nie słuchałam uważnie. I teraz zaskakuje mnie, że: a to muszę się do "elektrowni" wybrać, a to do spółdzielni, a to pewnie z planowanym remontem również wyskoczy cała masa rzeczy, o których nawet nie pomyślałam 😨.
W tym wszystkim, dziejącym się symultanicznie, tak bardzo brakuje mi czasu. Towarzyszy mi stale uczucie, że go nie mam. I chyba z tego powodu myślę, że brakuje mi też rutyny - bo nie mam na nią czasu. Czas to luksus, na który mnie nie stać. Nie wiem kto to powiedział, ale powiedział mądrze 😎.
Boję się, żeby nie powiedzieć, że mnie to przeraża, że nie wiem jeszcze jak zareaguję na pracę zmianową. W systemie czterobrygadowym, czyli - dla mnie jeszcze myślącej że - zupełnie dociążającym. Nie wiem jak moje ciało zareaguje na nocki, pracę światek, piątek czy niedziela, albo pojedyncze zmiany dwunastogodzinne. O której będę spać po pracującej nocy, o której uda mi się zasnąć przed dniówką, czy.... Nic nie wiem 🤷♀️. W pamięci mam okres 3-miesięcznej pracy w hotelu, gdzie pracowałam w systemie dzień/noc po 12h i pamiętam, że dni leciały mi przez palce: dzisiaj nic nie zrobię, bo to jest dzień przed nocką i muszę się wyspać, a jutro nic nie zrobię, bo jestem po nocce. To był dla mnie dramat. Ja naprawdę do produktywności muszę się zmuszać, a taka łatwa wymówka jaką jest praca będzie na wyciągnięcie ręki. A w życiu jest jeszcze tyle do przeżycia. Jakie ja mam nadal plany związane z pokojem pasji Gosi! Nie chcę skończyć w stagnacji, między zmianą a zmianą (nie życiową, a służbową). 😱.
I dlatego, ze względu na powyższe, nadziei upatruję w powrocie do rutyny. Może nie per dzień tygodnia, ale może sprawdzi mi się, że "przypnę" ją do zmian. Coś po nockach, coś przy popkach. Pory posiłków też już sobie rozpisałam (tak działam z dietą), ale nie wiem jak będę spać, więc sztywne ramy na razie są bez sensu. Chociaż rozpisałam sobie też scenariusze w zależności od godzin spania 😉. Samo planowanie jakiś rozwiązań też mnie uspokaja w obecnej sytuacji.
Z trzeciej strony wiem, że jeszcze daleka droga do stabilizacji i usadowienia się w nowych ramach. Listopad i grudzień to oprócz pierwszych miesięcy pracy zmianowej, będzie to też czas remontu i przeprowadzki. Mam za sobą trzy przeprowadzki, a z mieszkania na mieszkanie rośnie u mnie ilość rzeczy, które mam (w tym meble), że możecie mi wierzyć - stresuje mnie ta wizja i zbliżający się termin. Remont, choć robię dla siebie i pod siebie, stresuje mnie jeszcze bardziej ze względu na koszty. Jak myślałam, że stres się skończy z zakupem mieszkania - byłam bardzo w błędzie.
Czy znajdę w najbliższym czasie jakiś sposób, jak poradzić sobie z natłokiem zadań, tematów, decyzji i myśli? Co jeszcze mogłabym zrobić, jakiego narzędzia spróbować? Oprócz planowania, że kiedyś będę żyć idealnie rutynowym życiem, pomaga mi też ubranie tego co przeżywam w słowa i ich spisanie, dlatego to robię. Ciutek mi lepiej, po weekendzie, który minął nawet nie wiem kiedy i był skrajnie emocjonujący. Ale zyskałam w nim ekstra godzinę - LUKSUS! 💛
| Rutyna pomaga mi też TO ENJOY LIFE 🥰 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz