czwartek, 30 sierpnia 2012

Mówcie mi "mistrzuniu"

Muszę się Wam przyznać do swojej głupoty... Nie wiem jak nazwać to, co mi się przytrafiło i nawet nie wiem jakie tego będą skutki. Po prostu czasami mam ochotę usiąść i załamać nad sobą ręce. A nawet załamać je kilkakrotnie...

Ale od początku: dziś przyjechałam do Poznania, bo już jutro będzie wielka noc, której strasznie długo wyczekiwałam. Idę do Multikina na maraton filmowy z Władcą Pierścieni w wersji reżyserskiej. Wszystkie części! 11 h filmu! Na wielkim ekranie! W wygodnym fotelu i z dźwiękiem surround! Miałam okazję zobaczyć w kinie jedynie ostatnią część, Powrót Króla, ale po pierwsze: kiedy to było, a po drugie: była to wersja podstawowa. Tak więc niesamowicie się cieszę na zbliżające się kinematograficzne wydarzenie roku! ;). Wczoraj zatem spakowałam małą walizkę, zgarnęłam małego laptopa do kontaktu ze światem, wydrukowałam bilety i dzisiaj w drogę!

Wlokła się ona niemiłosiernie... Prawie 6h w duchocie, całe szczęście nie było nazbyt tłoczno. Dojeżdżając do Poznania namówiłam koleżankę na mrożoną kawę w Coffee Heaven. Bo wiecie, muszę się do czegoś przyznać ;). W domu jest mi nad wyraz dobrze: jest co jeść, i jest co smacznie zjeść, można długo spać, a obowiązki nie są szczególnie uciążliwe. Miałam okazję poznać z dobrej strony słupski nightlife, tak więc i wyjść mi nie brakowało. Jednak nadal Poznań ma przewagę: wspomniane Coffee Heaven i Yves Rocher ;). Nie mogłam zatem pominąć wizyty w mojej ukochanej kawiarni zaraz po przyjeździe do stolicy Wielkopolski. Z kolei wizytę w Yves Rocher planuję w następnych dniach ;).

No nie zdążyłam póki w kubkach coś jeszcze było. Apetyt zdecydowanie wziął górę! :)
Pozwoliłam dziś sobie na kolejne dopieszczenie: na wieczorny posiłek wybrałam ukochaną przeze mnie gotowaną kukurydzę. Choć czas oczekiwania na tą pychotkę jest zdecydowanie za długi, to jej smak i zapach wynagradzają ciągłe wycieranie cieknącej ślinki podczas ponad godzinnego gotowania ;). Czy Wy lubicie gotowaną kukurydzę, taką z roztopionym masełkiem i oprószoną solą? Hmmm... polecam :D.

Cały czas w mieszkaniu spędzałam ze Współlokatorkami nadrabiając rozmową okres czasu, w którym się nie widziałyśmy. Wieczorem postanowiłam odpalić lapka i napisać o tym miłym (do czasu) dniu, pysznej kawie i jeszcze lepszej kukurydzy. I nie byłam zupełnie przygotowana na to...

(nastrój grozy rośnie :P)

... że na śmierć zapomnę hasła do laptopa! Mówię Wam, jeszcze w życiu nie wpisywałam tyle kombinacji, ile przez ostatnie 2 h. Niedawno zmieniłam hasło... tylko co mnie podkusiło, żeby to w ogóle robić! No kompletnie nie pamiętam na jakie zmieniłam, nic mi się nie kojarzy, w głowie mam jedną wielką PUSTKĘ! W dodatku podpowiedź do hasła jest do niczego i też mi nic nie mówi. 

Coś strasznego, bo przypuszczalnie mój problem rozwiąże jedynie porządny format netbooka. I teraz nie wiem czy są tam dokumenty lub pliki, które powinnam przegrać i zachować (obawiam się, że na pewno takie by się znalazły). 

Aż wstyd się przyznawać do takiego nieogarnięcia, ale wzięła górę moja ekstrawertyczna natura. Chciałabym też przestrzec roztrzepanych ludzi przed zmianą haseł, tym bardziej kiedy danego konta rzadko się używa.

Zdarzyło Wam się coś podobnego? Mnie po raz pierwszy i oby ostatni. W kategorii "Pan Hilary, czyli zapominalski człowiek roku" ogłaszam zajęcie przeze mnie mistrzowskiego pierwszego miejsca.
:]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz