wtorek, 15 maja 2012

Liverpool cz. II - zakupowe szaleństwo!

Było o zwiedzaniu, podziwianiu kultury i dorobku duchowego. Teraz pora na jeszcze przyjemniejszą część. Wychwalać będę pod niebiosa możliwości oddawania się chyba najbardziej przyjemnej rzeczy w Wielkiej Brytanii - zakupom :D:D.

Dla mnie - prawdziwej zakupoholiczki - Liverpool stał się odpowiednikiem raju i piekła zarazem. Nieprzemierzone metry kwadratowe sklepów czekały na mnie :D. Mój portfel za to cierpiał niemiłosiernie z każdym wydawanym funtem. Dusza cierpiała nie mniej - stwierdzam, że o ile w Polsce byłabym w stanie wydać nieprzebrane ilości pieniędzy, tak na Wyspach mogłabym wydać dwa razy tyle ;). Przemierzając kolejne
piętra sklepów odczuwałam totalną euforie - tyle by obejrzeć, dotknąć, przymierzyć... Życia by nie starczyło. Primark, New Look, Next, Top Shop, Dorothy Perkins i inne, inne, inne! Czyste szaleństwo!

Ale ciuchy to jeszcze nic. Oczopląsu można było dostać wchodząc do jakiejkolwiek drogerii. Tyle marek! No w życiu jeszcze nie widziałam takiej różnorodności (lub do polskiej oferty się zbytnio przyzwyczaiłam) ;). Rzędy gablot z kolorowymi kosmetykami, pełno marek i firm, których nie sposób znaleźć w Polsce. Do tego mnóstwo promocji, które aż błagają o skorzystanie z nich: 3 w cenie 2, 2 w tym jeden gratis, kup 2 będzie taniej o funta lub dwa... 

Żyć nie umierać po prostu! Ale żyć najlepiej z sakiewką pełną funtów i to bez dna! ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz